nicy, dopóty nie uwierzę, że za korzec pszenicy płacą osiem rubli. Co mi tam gazety... gazeta zboża nie kupi!
— Zawsze jednak... przecież oni w Warszawie prędzej coś wiedzą, aniżeli my na swoim marnym partykularzu.
— Co oni mogą wiedzieć!... powtarzają jeden ża drugim, jak za panią matką pacierz, i kontenci; zdaje im się, że już świat zbawili! W tym razie jednak są inne znaki, wskazujące, że rzeczywiście dzieje się coś na świecie, a te znaki rzadko kiedy zawodzą.
— Jakież to znaki, panie Łukaszu? jesteśmy bardzo ciekawi.
Pan Łukasz odchrząknął i zaczął mówić z powagą:
— Kochani sąsiedzi! jestem ja człowiek starego autoramentu, i aczkolwiek szanuję wszelkie nowe wynalazki, jednak lubię się trzymać dawnej metody. Ładna to jest rzecz termometr na przykład, ale i bez termometru, jak wyjrzę tylko lufcikiem, to zaraz zmiarkuję, czy na dworze jest ciepło, czy zimno. Tak samo i co do gazet. Nie powiem, żebym czytać nie lubił, owszem, trzymam pisma dla żony, dla córek, no, i sam także w wolnym czasie czytuję, ale skoro naprawdę chcę wiedzieć, co się dzieje na świecie i jak faktycznie rzeczy stoją, to posyłam po Icka.
— Co też sąsiad dobrodziej mówisz?!... Skąd taki żyd, chałaciarz, może wiedzieć, co się dzieje na świecie, kiedy on poza granicą powiatu rzadko kiedy bywa?
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/187
Ta strona została skorygowana.