— Nie obawiaj się pan; chociaż siedzi na Podlasiu, wie on jednak dobrze, co się dzieje na całym świecie, bo od tego on jest żyd, panie dobrodzieju. On słyszy jak trawa rośnie; a że nie wyjeżdża z granic powiatu, to nie dowód. Zagraniczni żydzi bywają w Warszawie, warszawscy w Lublinie lub Siedlcach, tamtejsi znów włóczą się po jarmarkach, po małych miasteczkach i osadach, więc konkluzya prosta, że nasi żydzi wiedzą to, co i zagraniczni, którzy, jak wiadomo, wszystko wiedzą i trzęsą... całym światem...
— Eh, panie, przez takie etapy to wiadomość, zwłaszcza wobec telegrafu i poczty, nie bardzo może być świeża.
— Zwracam uwagę pana, że nie wszystko dobre, co świeże.
— Ale też i nie wszystko co nieświeże, jest dobre.
— O co się panowie spierać macie? — wtrącił gospodarz — tym sposobem oddalamy się tylko od przedmiotu, który przecież nas tak blizko obchodzi. Wspomniał pan Łukasz, że są jakieś znaki, zapowiadające dla nas pomyślniejsze wieści, niechże nam z łaski swojej opowie, co to mianowicie za sygna.
— Opowiedz, sąsiedzie, opowiedz! — zawołano chórem.
— Kiedy powiadacie, że moje wiadomości są stare...
— Sam przed chwilą mówiłeś, że nie wszystko dobre, co świeże...
— Nie dajże się prosić, sąsiedzie!
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/188
Ta strona została skorygowana.