Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

— No, dobrze, kiedy już tak koniecznie chcecie, to powiem; zastrzegam sobie tylko, żeby mi nie przerywano.
— Ani słowem.
— I żeby się nie śmiać, gdyż chociaż to, co wam powiem, wydać się może śmiesznem, jest ono jednak w gruncie rzeczy prawdziwe. Ja to obserwuję już bardzo dawno i podzielę się z wami swoim sekretem...
— Słuchamy, słuchamy!
— Otóż od czasu, jak sprzedaję zboże, a sprzedaję już nie pierwszy rok, zawsze obserwuję naszych kupców zbożowych i sposób, w jaki noszą czapki...
— Czapki?!
— Obiecaliście nie przerywać mi. Tak jest: czapki. Żyd każdy, a szczególnie, taki, który zbożem handluje, ma dwojaki sposób noszenia czapki, to jest, że albo ją nasuwa na czoło, albo też zsuwa całkiem na tył głowy; to dzieje się stosownie do cen zboża; jeżeli ceny stopniowo spadają, czapka nasuwa się na oczy, aż wreszcie zjeżdża na sam nos. Przeciwnie, gdy ceny w górę idą, czapka też wędruje do góry, odkrywa zupełnie czoło i ledwie się trzyma na jarmułce. Może was to dziwi? Mnie nie, albowiem jest to rzecz zupełnie naturalna. Żaden z tych kupców nie jest właściwie kupcem, wszyscy są tylko pośrednikami, dla nich więc im lepsze ceny, tem lepszy interes, gdyż więcej mogą zarobić. Przytem puszczają się oni z drobnymi kapitałami na kupno zboża na pniu: otóż, gdy cena nizka, mogą stracić, a przytem wobec nizkich ce