marzycielka trochę. Nie lubi wystawiać się na pierwszy plan i, o ile mi się zdaje, radaby całe życie na wsi przepędzić. Druga, przeciwnie, pełna życia i energii, rwie się do świata. Lubi zabawę, ruch, gwar, zawsze wesoła, śmiejąca się, godziny na miejscu nie usiedzi; swoją drogą dziewczyna z najlepszem sercem i pewna jestem, że jak kogo pokocha...
— Widzę, że sympatye stryjenki przechylają się na stronę panny Joanny i że...
— Chowaj Boże! Jeżeli sądzisz, że chcę wpłynąć na twój wybór, to się bardzo mylisz.
— A przecież...
— Tego, co ci powiadam, nie bierz za radę, lecz za informacyę. Nie chcę wywierać najmniejszego wpływu na twoje dalsze postanowienia i zamiary, pragnę tylko, abyś, przyjechawszy do Białki, miał niejakie pojęcie o całym domu pana Marcina. Co do majątku...
— Przecież nie poluję na posagi.
— Wiem, i gdybyś należał do kategoryi tych łowców, tobym cię do Białki nie wyprawiała.
— Więc to są ludzie biedni?
— Nie wiem, jakby ci to określić, i tak i nie... Niby nie biedni, ale biedni.
— Niech się stryjenka nie obrazi, ale muszę się przyznać, że tej definicyi na żaden sposób zrozumieć nie mogę.
— Często bywałeś na wsi?
— Niegdyś, niegdyś, dawnemi czasy, dzieckiem jeszcze, a potem, jak wiadomo stryjence, życie schodziło mi to w Warszawie, to za granicą.
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/19
Ta strona została skorygowana.