i między nami chęć do sprzedaży niewielka, i obroty mniejsze i procent faktora mniejszy. Wtenczas, naturalnie, czapki idą na oczy, na nosy, a smutek do serca. W przeciwnym zaś razie czapki w górę!
— Wiesz pan co?... to może racya!
— I jest racya, bez najmniejszej kwestyi, rzecz to albowiem całkiem naturalna.
— A jakże teraz czapki stoją, panie Łukaszu, gdyż ja nie obserwowałem wcale?
— W górę idą, w górę, ledwie się na czubkach głów trzymają... żebym tak pociechy z dzieci doczekał!
— Dobra nasza! wytchniemy przynajmniej, gdyż w zeszłych latach wzięliśmy takie cięgi, że aż się zimno robi na samo wspomnienie.
— Z tem wszystkiem, aczkolwiek pogląd pana Łukasza co do owych czapek ma za sobą niejakie pozory słuszności, jednak ja jeszcze nie widzę stanowczego dowodu — rzekł ktoś z gości.
— Bo nie znasz pan dobrze sytuacyi.
— Zapewne, sytuacyi mogę nie znać dokładnie, ale że znam swoją własną kieszeń, to mogę wam zaręczyć.
— Kieszeń kieszenią, a czapka czapką; a ponieważ czapki idą w górę, więc dobrze! Radziłbym się trzymać ostro i nie śpieszyć ze sprzedażą, tem bardziej, że są jeszcze i inne okoliczności.
— Na przykład?
— Są, są; już nie od jednego słyszałem, a nawet, o ile z gazet dorozumiewać się można, to się na coś zanosi.
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/190
Ta strona została skorygowana.