Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/192

Ta strona została skorygowana.

— Cóż tak późno, Adasiu? — zapytał gospodarz — sądziłem, żeś już zapomniał drogi do nas...
— Eh! mam ja dobrą pamięć wogóle, a o tem, co się domowi pana dobrodzieja ode mnie należy, to nawet, w grobie nie zapomnę.
— A gdzież to ojciec twój?... nie łaskaw na nas dzisiaj?
— Nie przyjedzie, nie mógł.
— Z powodu?
— Jeszcze w zeszłym tygodniu wyjechaliśmy obadwaj do Warszawy, interesa zatrzymały nas dłużej; ale ponieważ dziś jest taki dzień, więc ja przyjechałem, a ojciec jeszcze pozostał, poleciwszy mi przeprosić państwa za niemożność przybycia i złożyć ukłony i życzenia pani.
— Bóg zapłać wam obydwom, Adasiu; ale gadajno naprzód, cóż tam w Warszawie?
— Doprawdy, nie wiele umiem o tem powiedzieć; cały czas byliśmy zajęci interesami, to u rejenta, to po różnych składach i sklepach...
— Oho! cóż to znowu? — zapytał pan Łukasz — ojczulek pański ekwipuje się na starość?
— A tak... trochę...
— To powinszować, powinszować!... zapewne żeni się? Ha! cóż dziwnego? Człowiek jeszcze czerstwy, pięć lat temu owdowiał.
Adaś nie mógł już na to pytanie odpowiedzieć, gdyż wysunął się z saloniku i poszedł powinszować gospodyni domu i przywitać Ewunię.
Tymczasem goście nie przerywali rozmowy — wiadomość o zamiarach pana Franciszka (takie