damy, ale i nam się także coś należy... Z Warszawy wracasz, nowin zapewne przywiozłeś ze trzy fury, dajże więc i nam choć odrobinkę. Co słychać? przedewszystkiem co słychać? bo my tu jak tabaka w rogu...
— Niewiele panom mogę powiedzieć, gdyż obadwaj z ojcem tak byliśmy zajęci interesami własnymi...
— Bardzo dobrze, ślicznie, interesy własne przedewszystkiem, ale przecież jak zboże? bo to nasz główny interes. Idzie w górę, czy nie idzie?
— To wiem, proszę pana: stanowczo idzie.
— A co, nie mówiłem? Kto w tym roku majątku nie zrobi, ten go nie zrobi nigdy; a kto się w tym roku nie wyekwipuje...
— Kto się ekwipuje? — zapytała jedna z pań.
— Niech się pani dobrodziejka pana Adama o to spyta, on przecież o tem wie najlepiej.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Adasia — pan Łukasz, jak sędzia śledczy, badał.
— Ja wcale o żadnem ekwipowaniu się nie wiem.
— Przecież sam mówiłeś... No, zresztą, co tam w bawełnę obwijać... powiedz, coście kupowali: karetę? powóz? meble?
— Nie, panie, do karet nie jesteśmy przyzwyczajeni: jeździmy zwykle bryczką, a że ojciec kupił skromny garnitur mebli, to czegóż to dowodzi?...
— A widzicie panowie — rzekł, śmiejąc się, pan Łukasz; — sporządzają już klatkę.
Adaś zarumienił się po same uszy.
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/196
Ta strona została skorygowana.