nie mam na sumieniu nic takiego, z czem potrzebowałbym się kryć przed ludźmi.
— Tatuniu, tatuniu!
— Nie wtrącaj się, moje dziecko; ja proszę pana Adama, żeby mówił głośno i przy wszystkich.
— A więc, skoro to jest stanowczem życzeniem pańskiem...
— Najbardziej stanowczem.
— Więc powiadam: pojechaliśmy do Warszawy, ojciec wziął ładny folwarczek w dzierżawę, sprawił meble, różne porządki domowe, bo istotnie miał zamiar...
— A co! — wtrącił pan Łukasz — nie mówiłem?
— Chcieliśmy to wszystko zrobić zawczasu, ażeby w razie, jeśli propozycya nasza zostanie przyjętą...
— Jakto, nasza?
— Właściwie propozycya mego ojca. Jemu, jako starszemu i poważnemu człowiekowi, wypadało prosić o rękę...
— Tej wdowy?
— Nie, o rękę panny Ewy — odpowiedział zarumieniony Adaś.
— Panny Ewy?... dalibóg, to niespodzianka!
— Dla siebie?
— Nie... dla mnie — rzekł cicho Adam. — Chcieliśmy to zrobić formalnie, starym obyczajem, wtenczas, kiedy już będziemy zupełnie przygotowani. Aż oto jakieś nieporozumienie, przypadkowe zapewne, jakaś, że się tak wyrażę, plotka, zmusza mnie do wypowiedzenia najdroższych marzeń moich i mego
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/201
Ta strona została skorygowana.