ojca tu, w tak licznem gronie... w chwili może niezupełnie właściwej do tego rodzaju zwierzeń. Otóż — rzekł, zwracając się do gospodarza — jest wyjaśnienie, dlaczego stanąłem w obronie panny Ewy... A przytem, ponieważ wypowiedziałem, co mam na sercu, więc... proszę pana o odpowiedź.
Wszyscy zamilkli.
— Nie byłem przygotowany na to zapytanie — rzekł pan Michał; — zresztą nie wiem, jakiego zdania jest osoba najbliżej interesowana... Zbliż-no się, Ewuniu; czy słyszałaś, o czem była mowa?... Odpowiedz śmiało.
— Jak najśmielej, tatuniu — odrzekła Ewunia; — ja się tego nie wstydzę, że kocham pana Adama... i mateczka wie o tem również bardzo dobrze.
— Ano, jeżeli tak, to niechże was Bóg błogosławi.
Jegomość, który miał przytępiony słuch, widząc tę scenę, rzekł:
— O ile mi się zdaje, tu się ktoś z kimś ma zamiar żenić; krzyczę tedy: wiwat! zdrowie narzeczonych!
— Wiwat! wiwat! — krzyknęli obecni.
Ewunia zbliżyła się do pana Łukasza.
— Jakże będzie z tym Herodem? — rzekła z uśmiechem. — Czy pan cofasz, co powiedziałeś, czy też gotów jesteś bić się z moim narzeczonym?
— Cofam, cofam, panno Ewo, sto tysięcy razy; ja mówiłem o tamtej wdowie, która rzeczywiście jest Herodem...
Jegomość głuchy odezwał się:
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/202
Ta strona została skorygowana.