Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/21

Ta strona została skorygowana.
III.

Kręcisz głową, kochany Władziu, bo dotychczas nie dopatrzyłeś w listach moich przyczyny stanu, w jakim się obecnie znajduję. Ustąpiłem prośbom stryjenki, poznałem pana Marcina, dowiedziałem się o istnieniu Krysi i Joasi i pojechałem na wieś. Cóż nad to zwyczajniejszego? jakaż osobliwość? Pan Marcin przecież nie jest ludożercą, Białka nie leży w Patagonii, a te dwie panienki, o których stryjenka mówiła, toć nareszcie nie lwy srogie, szukające kogoby pożreć...
Zapewne...
Mogłem wyjechać tylko o godzinie szóstej rano, gdyż na ten właśnie pociąg miały oczekiwać na mnie konie z Białki. Miła rzecz, tembardziej, że o drugiej powróciłem z resursy! Mój Jan ułożył mi rzeczy w dwóch walizkach podróżnych i o godzinie piątej przyszedł mnie obudzić. Wstałem z nieznośnym bólem głowy, wypiłem filiżankę herbaty i rozklekotaną dorożką pojechałem na dworzec, licząc na to, że się wyśpię w wagonie. Przedziały pierwszej klasy bywają zazwyczaj puste, tym razem jednak wyjątkowo zapełnione były przez damy z dziećmi i damy bez dzieci.
Przysiadłem się do tych ostatnich. Było ich coś pięć. Mama, o ile się zdaje, ciocia i trzy córeczki na wydaniu. Wszystkie jednocześnie mówiły i to z niezwykłem ożywieniem; powracały albowiem z wesela jakiejś panny Wandy z panem Maurycym, które się odbyło bardzo wystawnie i hucznie