Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

— Boże wielki, ten człowiek zwaryował! Zawołam na pomoc!
— Nie radzę robić krzyków, bo natychmiast posyłam po wójta.
Padła z płaczem na łóżko, ja zamknąłem drzwi na dwa spusty i, uzbroiwszy się w kieszonkowy rewolwer, do białego dnia przechadzałem się po ogrodzie i dziedzińcu.
Tak przepędziłem pierwszą noc po ślubie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O dziewiątej rano przyjechała teściowa, taka rozpromieniona, wesoła, uśmiechnięta, jak gdyby nie było na świecie wiarołomców, morderców, podpalaczy, złodziei. Śpieszyła do „gniazdka gołąbków“ Ironio!
Zaraz z miejsca obrzuciła mnie pytaniami:
— Jakże nasza droga Manieczka? co? jakże?
— Są silne poszlaki — odrzekłem, kłaniając się sztywnie.
— Poszlaki? na nią? ależ ty masz bzika, mój zięciu!
— Ani odrobinki, łaskawa pani.
— O co ją posądzasz?
— To się niebawem wyjaśni.
— Gdzież ona jest?
— W sypialnym pokoju, gdzie przepędziła noc pod kluczem i pod strażą.
Twarz mojej teściowej nabrała barwy krwi.
— Dawaj ten klucz! — zawołała z wściekłością — dawaj natychmiast! Słyszysz?