Zima była dość ostra; śnieg otulił ziemię w całun biały. Pod tem przykryciem puchowem zniknęły pola, łąki, zniknęły rzeki i strumienie, pokryte twardą skorupą lodu, a w lasach, na konarach wysokich sosen i świerków, bieliły się także płaty śniegowe, które przy lekkim wietrze spadały, roztrącając się w powietrzu na drobne, błyszczące kryształki.
Zaledwie świtać zaczęło, wesoła drużyna myśliwych na prostych saniach fornalskich śpieszyła do lasu; na drugich saniach umieszczono ogary, które rozglądały się dokoła czarnemi, rozumnemi oczami.
Przodem, na krępym podjezdku, pomknął stary gajowy Ludwik, doświadczony myśliwy, strzelec doskonały, z okiem sokoła i iście lisim sprytem do wytropienia zwierza. Poprzedniego wieczoru upatrzył on w legowisku olbrzymiego odyńca i teraz