Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

— Ha, ta trzecia... niegodziwa kobieta była... wypędziła dziecko z domu i od tej pory ani śladu... może ją gdzie w lesie wilki zjadły... może... albo ja wiem?... O, patrz... patrz... już idzie, już siada przy mnie... Cicho! słuchaj-no ty, borowy!... jeśliś uczciwy człowiek, masz; to cyganki wraz z dzieckiem papiery jakieś zabrały... weź to... szukaj... może duszy lżej będzie... Ach!... ten krzyk matki!... słyszę go jeszcze... skrzywdziłem ją, skrzywdziłem ich... niewinnie... oni nawet w domu nie byli... kiedy mnie z konającą córką leśniczy z boru wypędzał... masz, masz... jakże ci tam?...
— Ludwik.
— Masz te papiery... Ludwiku; szukaj dziecka... i pomódl się za mnie...
To były ostatnie słowa starego cygana.
Westchnął, wyprężył się i skonał.
Ludwik krzyknął. Cała banda wnet do ogniska się zbiegła.
— Już po wszystkiem — rzekł Ludwik smutnie, — już umarł...
Cyganki wybuchnęły głośnym płaczem, a Ludwik, ściskając konwulsyjnie w ręku zwitek papierów, zadumany, smutny, przygnębiony całą masą przykrych wrażeń, poszedł powoli ku domowi.
Przy świetle ogniska cyganki lamentowały rozpaczliwie nad zwłokami starego cygana, który przed chwilą zakończył swą doczesną włóczęgę.
W chacie Ludwika zaś tej nocy świeciło się bardzo długo. Hania od dawna już spała, Ludwikowa także, tylko on sam przy niepewnem świetle lampki przewracał i oglądał zbutwiałe papiery, które