z rąk umierającego cygana otrzymał. Było ich tam kilkanaście sztuk, a między niemi portrecik miniaturowy na kości słoniowej, przedstawiający młodą, bardzo piękną kobietę, o czarnych włosach i wymownem, bardzo rozumnem wejrzeniu.
Podobieństwo jej do Hani było tak uderzającem, że Ludwik ani na chwilę nie wątpił, iż tajemnica pochodzenia ukochanej jego wychowanki rozjaśnioną zostanie.
Rozpamiętywając w myśli opowiadanie umierającego cygana, patrząc na plik papierów i na ów portret, Ludwik nie miał już żadnej wątpliwości, że Hania jest dzieckiem rodziców zamożnych, którzy, skoro się o niej dowiedzą, odbiorą ją natychmiast i dadzą jej edukacyę, majątek...
Hania opuści cichą chatkę w lesie, w dobrym bycie zapomni o swych opiekunach, którzy przywiązali się do niej sercem całem; a tu, w tej chatce ustronnej, będzie znowuż smutno, ponuro, jak w grobie...
Łzy zakręciły się w oczach Ludwikowi.
Przez chwilę wahał się, czy nie lepiej zamilczeć o rozmowie z cyganem, wrzucić w piec zbutwiałe papiery — i cieszyć się nadal dzieckiem, jak dotąd?... Zastanowił się starowina i nad tem, czy rzeczywiście w pańskim bycie lepiej będzie Hani, niż teraz, bo przecież różnie to bywa na świecie, a szczęście nie zawsze chodzi w parze z dostatkiem.
Swit go zastał pogrążonym w tych myślach ciężkich, lampka już zagasła, przez okienko zaczęło się wdzierać światło dnia i rozpraszało mroki, panujące w izbie. Bądź-co-bądź, chociaż z bólem
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/248
Ta strona została skorygowana.