Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/255

Ta strona została skorygowana.

— K...? no ja, das ist was anders, K. miala folwarka, aber jetzt niema, ja kupil...
— Dawno?
— Szedem lat... nie... oszem lat, richtig oszem.
— A tamci?
— Wzięla pieniędzy i pojechala do miasto. W miasto jest, na bruk siedzi.
Podziękowawszy Niemcowi za objaśnienie, nasi podróżni udali się do miasta odległego o mil kilkanaście, gdzie spodziewali się znaleźć rodzinę K., wypocząwszy nieco po uciążliwej podróży; rozpoczęli poszukiwania i wreszcie odnaleźli na ustroniu domek, w którym, jak zapewniał wszystko wiedzący faktor, K... miał mieszkać.
Gdy zadzwonili, otworzyła im drzwi kobieta niemłoda już, szczupła, wysoka, i w sposób wcale nieuprzejmy zapytała, czego chcą i w jakim celu nachodzą spokojne mieszkanie?
Stary szlachcic odpowiedział również ostro:
— Niechże się dobrodziejka nie indyczy, nie nachodzimy przecież domu, tylko chcemy się dowiedzieć o pana K..., do którego mamy pilny interes...
— Nareszcie, że się choć raz ktoś o niego zapytał! Proszę do pokoju, bardzo proszę...
— Więc pan K... jest u siebie?
— Jakto u siebie? on jest u mnie; pan dobrodziej zapewne musiał o mnie słyszeć; mnie tu całe miasto zna, jestem wdowa i to nie byle po kim... Mój nieboszczyk był porucznikiem i to nie byle gdzie, bo w dragonach, a potem umarł, choć go mieli rotmistrzem zrobić, a ja jestem sobie obywa-