— Ja mam być twoje cielę? a któżeś ty?
— Kto ja mam być? Ja jestem Jankiel.
— Jankiel?
— Jankiel Gips! Kto nie zna Jankla Gips?
— Niechże cię najjaśniejsze jasności!
— Za co jasności?
— Toście mnie dopiero przestraszyli — zawołał ów człowiek i, odepchnąwszy Jankla, zerwał się na równe nogi.
Dopiero wtedy przerażony finansista zobaczył, z kim ma do czynienia.
Stał przed nim chłop ogromnego wzrostu, wysoki, barczysty, istny olbrzym. W nocy wydawał się jeszcze większy, niż był w rzeczywistości. Stał zdumiony niespodziewanym napadem, zdumiony niemniej od Jankla, któremu nie mogło przyjść na myśl, aby mógł się rzucić na takiego chłopa.
Po krótkiej chwili milczenia olbrzym przemówił pierwszy:
— Prawda, teraz już cię poznałem, mój żydku, i widzę że jesteś Jankiel Gips, ale się nie do swoich rzeczy bierzesz.
— Ja!?
— Ha no; chyba nie ja, ale na drugi raz, jeżeli zechcesz mnie łapać, to weź z sobą przynajmniej ze czterech tęgich chłopów, bo wiesz że ułomek nie jestem i nie można mnie wziąć jedną ręką, jak kota.
— Mój człowieku, ja nie wiem kto wy jesteście i nie rozumiem, co mówicie. Na moje sumienie, ja do was nie mam żadnego interesu, łapać
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/275
Ta strona została skorygowana.