gę“ na prawo, gdyż bryczka przechyliła się w tej chwili na lewo, i to nad samym rowem.
Maciej nie zrozumiał pytania.
— O la Boga! z czego panienki są? a z czegóż mają być...
— Jeżeli na tej bryczce jeżdżą i nic im to nie szkodzi, to są chyba z żelaza.
— Ech, panienki są jak panienki — odrzekł — dobre panienki, jeno...
Nie dokończył; ściągnął lejce i cmoknął na konie.
— No cóż — spytałem — Macieju, coście chcieli powiedzieć?
— Nic, wielmożny panie.
— Ale przecież...
— Proszę wielmożnego pana, u nas powiadają po chłopsku, że jak kto ma co zadużo powiedzieć, niech się lepiej w język ukąsi. Tedy ukąsiłem się i tylo... Wio!
Nie badałem więcej. Podniosłem kołnierz od paltota, przymknąłem powieki, myślałem że się zdrzemnę choć troszeczkę — złudzenie!
Maciej oglądał się od czasu do czasu i patrzył na mnie wzrokiem, w którym malowało się coś jakby politowanie lub zdziwienie.
Co ten chłop myślał o mnie? Jak wyglądałem w jego opinii ja, com się nie poznał na wysokich zaletach żółtej bryczki, ani na wartości dereszów, których ani jednem słowem nie pochwaliłem?
Znasz mnie i wiesz, że nie lubię mieć niechętnych i nieżyczliwych — taka już moja natura. Postanowiłem tedy przełamać niechęć pana Macieja
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/30
Ta strona została skorygowana.