Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

ma złote serce, że potrafi kochać wiernie, serdecznie, jak to mówią na śmierć i na życie, ale nie chciałbym być przedmiotem tej miłości.
Co jabym robił z taką żoną?... Usposobienie moje nie licuje z ciągłą wesołością i śmiechem. Chcąc z takim ptaszkiem śpiewającym żyć, trzebaby samemu ptasie skrzydła chyba posiadać i fruwać, bujać z gałązki na gałązkę, gonić się z nim nad łąkami, nad wodą... Gdzież mnie do tego? Tak, Władziu, nie ulega kwestyi że się starzeję, skoro taka młodość obawą mnie przejmuje. Cóż robić? czas idzie...
Spojrzałem na Joasię i pomyślałem sobie:
— Śmiej się, śmiej, śliczne, wesołe dziecko, wesel się, pókiś młode, ale ani twoje ząbki perłowe, ani owe dołeczki na buzi nie zamącą mego spokoju. Mógłbym cię pokochać, nie chcę powiedzieć jak córkę, bo po cóż mam sobie lat dodawać? — ale jak młodszą... siostrzyczkę, na której weselu gotówbym tańczyć z przyjemnością.
A panna Krystyna? Szczególna rzecz, im bardziej się w nią wpatruję, tem więcej podziwiam jej oczy... Co to za oczy! nie zdarzyło mi się widzieć podobnych. Wyraziste, myślące, śliczne oczy!
Chciałbym wpatrywać się w nie jak najdłużej. Przecież to żadnem niebezpieczeństwem nie grozi.
Śniadanie się kończy. Wstajemy od stołu. Pan Marcin chce mi pokazać swoje gospodarstwo.
To jego słaba strona. Lubi się popisać, a ma z czem. Wszędzie ład i porządek wzorowy. Bu-