pana Karola, będzie ci się chciało jeść, jak za najlepszych czasów.
— Daleko to? — zapytałem.
— Milka drogi, w Zagajewie; trzy kwadranse jazdy. Jutro wstaniemy wcześnie, to jest dobrodziej wstaniesz wcześnie, bo my jak zwykle — i pojedziemy z chartami. Skoro jesteś na wsi, trzeba żebyś wsi używał, kochany panie Janie.
— A czy pan lubi polowanie? — spytała Joasia.
— Dlaczego nie? Chociaż wogóle w swojem życiu polowałem niewiele, a z chartami co prawda nigdy...
— Nigdy?
— Rzeczywiście.
— A no — rzekł pan Marcin — to trzeba koniecznie, żebyś choć raz zobaczył, jak to wygląda. Lepszego miejsca, jak u nas, na takie polowanie nie znajdziesz. Równina wszędzie, jak po stole. Każę ci kasztana osiodłać, bardzo dobry koń, pewny w nogach i wytrwały. Czasem miewa swoje fanaberye, ale ponieważ, jak mówiłeś, jeździsz nieźle, więc dasz sobie rady.
— Tylko proszę bardzo, żebyś pan nie zmęczył mego wierzchowca i faworyta — odezwała się Joasia.
— Więc to pani wierzchowiec?
— Niestety, niezupełnie. Ojczulek na nim jeździ, czasem Maciej, a czasem, bo i to się zdarza — rzekła, robiąc minkę poważną — zaprzęgają biedaka do wozu i musi, jak niepyszny, snopki wozić z pola.
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/50
Ta strona została skorygowana.