moja swobodo; gdzie to życie niezamącone żadną troską, wesołe, spokojne!...
Najdroższy mój przyjacielu, nie śmiej się... chociaż może ja sam z uśmiechem przyjmowałbym podobne zwierzenia... Jestem w tym wieku, w którym, jak twierdzą ludzie, serce staje się głuchem na głos miłości. Jedno z dwojga: albo ludzie się mylą, albo też ja posiadam jakieś wyjątkowe serce, dość, że stryjenka może tryumfować, gdyż pomimo, że mi się to niemożliwem wydawało — ja kocham.
Tyle przecież kobiet w życiu swojem widziałem, tyle pięknych, i przechodziłem obok nich obojętnie, żadna nie sprawiała na mnie głębszego wrażenia; trzebaż było dopiero spotkać ten kwiatek polny, tę dziką różyczkę, wyrosłą zdala od świata, w ustroniu, wśród pól i lasów...
„Kismet,“ jak powiada Turek, fatalność... nikt nie uniknie swego przeznaczenia! Widać to prawda, kiedy ja mogłem się zakochać jak młodzik, zakochać, zaszaleć, rozmarzyć, poświęcić temu uczuciu wszystkie myśli, całą siłę duszy.
Śmiej się, czy nie, ale powiem ci, że świat cały wydaje mi się wielką pustynią, na której jest tylko jedna oaza, pełna woni i kwiatów — Białka... Tam tylko świeci słońce, tam wody szemrzą, las szumi, zresztą wszędzie pusto, ciemno, głucho.
Stryjenka dowodzi, że próżno się bronić uczuciom, że miłość prędzej czy później upomni się o swoje prawa i dochodzić ich będzie z większą jeszcze zawziętością i energią, niż wierzyciele biednego pana Karola.
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/62
Ta strona została skorygowana.