Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

Mógłbym dużo, dużo o tem napisać, lecz nie chcę przerywać toku opowiadania.
Panna Krystyna długo jeszcze czytała, a ja słuchałem w zamyśleniu, zapatrzony w nią, jak w obraz. Joasia musiała spostrzedz mój zachwyt, uśmiechała się znacząco i, jak sądziłem, złośliwie.
Nie spałem prawie tej nocy, a nazajutrz obudzono mnie bardzo rano. Byłem jeszcze niewywczasowany po podróży i prawie jak rozbity, lecz zebrałem wszystkie siły i wstałem. Postanowiłem mężnie przenieść wszystkie trudy i niewygody, odbyć owo polowanie, które nie uśmiechało mi się wcale, i nie pokazywać po sobie znużenia.
Zdawało mi się, że wyśmiany będę jako zniewieściały, rozpieszczony i do wygód przywykły mieszczuch; lękałem się, żeby mi nie policzono znużenia na karb wieku.
Nie, nie, przemogę się, pokażę im, żem młody, zdrów, silny jak Samson!
Podobno każdy zakochany wyobraża sobie, że ma siłę Samsona, i pragnie oddać z rozkoszą swoją lwią grzywę pod nożyce ubóstwianej Dalili.
Co do mojej lwiej grzywy... ach, lepiej nie poruszać tej kwestyi! Na wierzchu głowy niebardzo już ona imponuje; za to staram się ją nastroszyć z boków...
Ubrany już do polowania, wychodzę na ganek.
Pan Karol harcuje na dziedzińcu na swoim Abdelkaderze, pan Marcin dosiada deresza, dla mnie przyprowadził Maciej kasztana, który kręci się niespokojnie i nie chce stać na miejscu.