znam dobrze; on powiada, że najlepszy towar na świecie... to własne szczęście.
— Ma słuszność — rzekłem, aby coś powiedzieć.
— Istotnie; oto widzisz pan, ja mam szczęście do zaszarganej hypoteki, do komorników, bajeczne szczęście! Tylko, że go nikt nie chce kupić ode mnie.
Wśród gawędki, przelotnych sprzeczek i gniewów krótkotrwałych, nareszcie gra się skończyła.
Z przyjemnością położyłem karty i zapłaciłem przegraną, w przekonaniu że zobaczę pannę Krystynę.
Niestety, w saloniku było pusto, panienki schowały się, do kolacyi zasiedliśmy sami.
Kiedy znalazłem się sam, w swoim pokoju padłem na łóżko w przekonaniu, że zaraz usnę. Miałem prawo spodziewać się tego po całodziennem fatalnem zmęczeniu. Ruszać się nie mogłem, a jednak sen uciekał od moich powiek...
Zacząłem myśleć. Nie śmiej się, myśli moje nie miały charakteru marzycielskiego... były zupełnie poważne.
Nie zastanawiałem się już nad tem, czy kocham pannę Krystynę, bom uważał to za pewnik, za fakt bezsporny, niezbity. Tak, to nie kaprys przelotny, nie krótkotrwały zachwyt, to uczucie zupełnie poważne.
Z tego punktu wychodząc, pomyślałem co czynić dalej? Rzecz prosta: ożenić się i niech stryjenka tryumfuje. Ożenić się? a czy mogę uszczęśliwić kobietę? czy mogę z ręką na sercu powiedzieć jej:
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/78
Ta strona została skorygowana.