— Niepodobna! więc gdy zechce pędzić życie na wsi, ty się na to zgodzisz?
— Bezwarunkowo.
— Ty?
— Zapewniam stryjeneczkę, że nie tylko zgodzę się, ale kupię majątek i zacznę uczyć się gospodarować.
— Wiesz, mój drogi, że jestem zachwycona zmianą, jaka w tobie zaszła! Wyglądasz teraz w moich oczach sto razy lepiej, niż dawniej.
— Dziękuję za kompliment.
— Nie, to szczera prawda. Sam przyznasz, że się zmieniłeś bardzo. Stara, stara i doświadczona to prawda. Dopóki nie miałeś zamiaru żenić się, byłeś, jak wszyscy zresztą nieżonaci, skórka na buty, zakochany — jesteś mięciutki jak safian.
— Chce stryjenka powiedzieć, żem wyborny materyał na pantofelek?
— Owszem, cieszę się, bardzo się cieszę, że mam takiego kuzynka, a na dowód, jaką mi sprawiasz przyjemność, postanawiam...
— Co?
— Być w Białce za tydzień.
Ucałowałem obie rączki stryjenki, zostałem u niej na obiedzie, a potem gawędziliśmy do późnego wieczora.
Opowiedziałem wszystkie szczegóły swego pobytu na wsi, swoją fatygę, podróż, polowania, zmęczenie. Stryjenka była w różowym humorze.
Wyszedłszy od niej, wsiadłem w dorożkę i kazałem się zawieźć do resursy. Znajomi powitali mnie tak, jak gdybym z drugiej półkuli powracał.
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/90
Ta strona została skorygowana.