Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

dzieści sześć dni... Lustro nie kłamie, mam na skroniach drobne zmarszczki i sporo siwych włosów, a twarz bladą.
Mogę cię zapewnić, że mi to wszystko jedno. Wynajdę sobie zatrudnienie, godne takiego dziada jak ja. Zacznę studyować język arabski, sprowadzę stosy książek i żyć będę wśród nich jak mól.
Doktor śmieje się ze mnie. Oryginał! Zdaje mu się, że zna ludzi i rozprawia dużo o ich nerwach.
Ten doktor... ale zapomniałem! Ty go nie znasz, Władziu: otóż jest to doktor taki sobie, zwyczajny lekarz ludzkich dolegliwości, naprawiacz nadwerężonych płuc i zapalonych mózgów. Bywa u mnie codzień od... albo ja wiem odkąd? zdaje się, że od miesiąca, od czasu powrotu stryjenki z Białki.
Stryjenka go sprowadziła sama, bo to jej znajomy podobno.
Zacności kobieta! Wyobraziła sobie, że jestem chory, pan doktor to potwierdził, wpakowali mnie do łóżka... leczyli, nie pamiętam już, co ze mną wyrabiali. Doktor mówił o przeziębieniu, gorączce, o nerwach... Fachowy człowiek! Stryjenka objaśniała go, żem się zmartwił, że miałem moralne cierpienia.
Wlewali we mnie lekarstwa — i dziś tryumfują oboje, powiadają, żem zdrów.
Co do mnie, sam nie wiem. Nic mnie nie boli, ale też i nic nie zajmuje, nie mam chęci do życia, włóczę się po mieszkaniu z kąta w kąt, czytam, nie rozumiejąc co, patrzę nie widząc, słucham nie