most na Wiśle. Musiałem być i tam i tam. Wróciłem do domu w gorączce, a na drugi dzień rozchorowałem się na dobre. Doktor twierdzi, że z przeziębienia. Być może.
Otóż cała historya. Teraz jestem rekonwalescentem, polecono mi, żebym się szanował. Co mi tam! Już moja karyera skończona. Stryjenka śmieje się, mówi że czas mnie uleczy. Doprowadza mnie to do pasyi...
Zamykam się w domu, nie wychodzę, nie przyjmuję nikogo. Poświęcam się studyom nad literaturą arabską, uschnę w starych szpargałach.
Bywaj zdrów! Żałuj mnie, jeżeli masz serce, śmiej się ze mnie, jeśli możesz...
Ps. Kochany Władku, jeżeli kiedy, włócząc się po Włoszech lub Hiszpanii, ujrzysz ustronny jaki klasztor, wstąp tam. Kto wie, czy wśród ascetów rozmyślaniu oddanych nie znajdziesz swego... starego przyjaciela.
Ta myśl zaczyna mnie opanowywać, a cisza samotnej celi klasztornej wydaje mi się najmilszem schronieniem dla takiego jak ja rozbitka.
Z kilku listów twoich, na które nie odpowiedziałem, widzę, że jesteś we Włoszech i że zwiedzasz klasztory.