Strona:Klemens Junosza - Przymuszona.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.
KLEMENS JUNOSZA.
PRZYMUSZONA.
OBRAZEK.


— Jeżeli pan dobrodziej ciekaw, a łaskaw będzie posłuchać, to opowiem wszystko dokumentnie od samego początku. Możemy usiąść tu, pod lipą na darniowej ławeczce. Mój Boże! gdyby ta lipa, chciała przemówić... ale nie przemówi, nie przemówi, ani ona, ani ściany domu, ani ta darniowa ławeczka... Co tam! Niechże pan dobrodziej siada, bardzo proszę, wiatr od rzeki dziś wieje, chłodek niesie, dobrze tu i wygodnie... A może czego dla ochłodzenia? Mamy piwo niezgorsze, własnego wyrobu, jest miód od swoich pszczół, a poszukawszy w piwnicy, znalazłaby się butelka wina. Jakie ono jest — ja nie znawca, ale pewnie, że dobre, bo tu wszystko było urządzone po pańsku... Widział pan w pokojach, jak tam świeżutko i pięknie, jakie obicia na ścianach, meble, panie dobrodzieju, firanki, obrazy... Co ja miałem z owem odnawianiem i porządkami! Krzyż Pański! jak mi Bóg miły, myślałem, że oszaleję...
— Dlaczego? — zapytał młody mężczyzna.
— Juści nieboszczyka pana Medarda pan znał, przecież był on pańskim wujem, bo mama pana jest z domu Wolska.
— Rodzona siostra nieboszczyka...
— A wiem, wiem... Nikt równie dobrze tych stosunków nie zna, jak ja: toć czterdzieści lat w tej Kępówce rządzę, i mógłbym dzień po dniu całą jej historyę opowiedzieć. Tedy, wiadomo panu dobrodziejowi, nieboszczyk pan Medard, chociaż pański wujaszek, sknera był, świeć Panie nad jego duszą, dwunastej próby! Sobie skąpił, pieniądze grube zbijał, ale żył gorzej niż najuboższy chłop. Owdowiał przed dziesięciu laty, opiekowała się nim prosta baba... Żyje jeszcze, w czworakach teraz mieszka. Onufrową ją wołają po mężu... Niech pan tylko nie myśli co złego; baba taka szkaradna, że rakby się jej nie czepił, tylko się nieboszczykowi udała ze skąpstwa i z chciwości, bo za groszem poleciałby na samo dno piekielne. Może pan sobie wyobrazić, jak dwór wyglądał przy takiej czarownicy. Pan jeden pokój dla siebie miał, i tam choć raz na tydzień baba śmiecie wymiotła, a reszta stancyi w zupełnem zapuszczeniu; ta też kurzu wszędzie było na trzy palce grubo, pajęczyny po ścianach moc, okna takie brudne, że światło przez nie nie mogło się dostać. Mówiłem nieboszczykowi, że to zniszczenie i zguba, ale machnął tylko ręką: „Już — powiada — mój Michalski kochany, niech będzie jak jest... Patrz-no tylko, żeby w polu było dobrze, a w stodołach pełno, a o chałupę się nie troszcz... Gdy Teodor po mojej śmierci Kępówkę weźmie, będzie porządki zaprowadzał; dla mnie starego nie potrzeba elegancyi... Ale oto, panie dobrodzieju, zagadałem się, a pan pewnie spragniony... zaraz idę...
— Niech się pan nie trudzi; poczekam do kolacyi — rzekł młodzieniec.
— Będzie, będzie niezadługo. Moja żona wyspekuluje. Nie spodziewałem się, że takiego gościa mieć będę.
— A ja pana stokrotnie przepraszam za kłopot, jaki mu sprawiam.
— Jaki kłopot, panie!.. honor raczej... z przypadku wprawdzie, ale honor: pan przyjechał do brata — nie zastał brata; pyta pan o bratową — niema bratowej; żąda pan, żebym powiedział gdzie są? — a ja nie wiem, gdzie się podzieli... Jedno poszło na prawo, drugie na lewo, i szukaj wiatru w polu!.. a kochali się! jak oni się kochali nadzwyczajnie! Jak turkaweczki, panie dobrodzieju; ta lipa świadkiem.... Ale muszę wszystko opowiedzieć po porządku. Pan Teodor u ojca rzadkim gościem bywał, i naprawdę nie miał tu po co przyjeżdżać... Nie lubił panicz kartofli, ani stęchłej kaszy ze starą słoniną, a Onufrowa to zwykle na stół podawała... Przyjechał też raz na pół roku, raz na rok, ojca przywitał, ze dwie godziny w domu zabawił i napowrót do Warszawy... O pieniądze nigdy nie prosił, bo wiedział, że to na nic się nie zda; mówił, że mu pensyjka wystarcza, a tej pensyjki, szczerze mówiąc, było trzydzieści rubli na kwartał.
— Niepodobna!
— Sam wysyłałem na pocztę, to wiem...
— A jednak Teodor zawsze pieniądze miał i żył jak panicz...
— Teraz panie dobrodzieju — dodał stary z westchnieniem — i ja wiem, skąd te pieniądze były... Siedzi mi to klinem w głowie, sypiać po nocach nie mogę.