Strona:Klemens Junosza - Przymuszona.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo też i nie chorował, panie dobrodzieju... Kiedym przyszedł do niego, przywitał mnie bardzo grzecznie, poczęstował winem, jakiemś arcy kosztownem cygarem, zaczął dopytywać się o dom i oświadczył, że się żeni w lipcu, i że do jesieni ma zamiar mieszkać z żoną w Kępówce. Dlaczegóż tylko do jesieni?.. Bo żona nudziłaby się, ona przyzwyczajona do wielkich miast, zagranicznych krajów... Wysłuchałem, kiwnąłem głową, ale powinszowawszy szczęścia, powiadam: — Panie dziedzicu, proszę mi wybaczyć, ale Kępówka takiej żony nie wytrzyma — pęknie!.. On w śmiech. — A posag, mówi, to co? Dowiedziałem się, że panna okrutnie bogata, z wielką prozapią, że kilka tęgich sukcesyi na nią patrzy, że dostaje wielką wyprawę, że tymczasowo pobierać będzie procent od czegoś, a po najdłuższem życiu dostanie coś, słowem: świetnie! Chciałem zapytać, ile to wyniesie na pieniądze, ale do słowa przyjść mi nie dał, ogólnie tylko chwalił się, że strasznie dużo.
— No, to chyba żartował z pana. Wiem ja przecież z kim się ożenił, i o ile moje informacye są dobre, majątku wielkiego spodziewać się nie mógł...
— Albo ja wiem... dość, że tak mi mówił. Słuchałem uważnie, czekając rychło powie, po co mnie wzywał, i to przez telegraf, jak gdyby nie można było tego samego zrobić listownie... Nareszcie rzekł tak: „Mój drogi panie Michalski, postawiłeś dom, ale trzeba go urządzić wewnątrz, podług gustu mojej przyszłej żony. Pójdziemy po południu, tam będą rzemieślnicy z próbkami; niech ona dysponuje, a pan bacznie uważaj, bo trzeba dopilnować, żeby wszystko w najdrobniejszynh szczegółach zrobione było podług jej woli i życzenia.“ Poszedłem, mieszkanie wspaniałe, państwo wielkie, panna Pelagia...
— Ładna?! prawda?
— Moje uszanowanie! Najzawziętszy nieprzyjaciel to przyznać musi, a elegancka, a wystrojona, a uprzejma! Do mnie zaraz się uśmiechnęła, powiedziała, że mnie zna z opowiadania narzeczonego, a ponieważ pan Teodor mnie lubi i szanuje, więc ona dlatego, że Teodora kocha, i mnie także lubi... Bardzo miła osoba, a o kochaniu Teodorcia opowiada tak, jak ja o żniwie... Chwali się, że go okrutnie kocha, że bez niego żyć nie może... Zadysponowała jak co ma być, który pokój jakim kolorem, jak meble ustawić; notowałem to skrupulatnie na karteczce, z wielką uwagą, żeby nic nie zapomnieć, bo już naturę taką mam, panie dobrodzieju, że służbista jestem... Tego samego dnia mam wracać do domu. Przed wyjazdem pan Teodor występuje, żeby mu dać, lub przysłać dwa tysiące na drobne wydatki.
— A gdzież podział kapitał?
— Właśnie o to samo zapytałem, ale odpowiewiedział coś ni w pięć ni w dziewięć i wyraził zdziwienie, że takiej głupiej sumy nie posiadam. Głupia suma! Rzekłem, że owszem, mieć mam, bo z dochodów nic mu jeszcze nie oddawałem, ale szkoda: lepiej trzymać, lepiej schować na zły czas, na czarną godzinę. Nieboszczyk wszystko chował, dla niego grosz nawet nie był głupi, nie tylko dwa tysiące...
— W rezultacie musiałeś pan dać?
— Oczywiście; miał prawo żądać: przecież to jego własność. Wzdychałem ciężko, i żal mi było tych pieniędzy, ale ostatecznie... jego wola! Ledwiem wrócił na wieś, przybyła zaraz gromada rzemieślników z Warszawy. Istne piekło się zrobiło: jeść im dawaj, płać, bo pan Teodor rachunki załatwiać kazał na miejscu — a pilnuj, żeby było prędko, żeby na czas, bo z Warszawy list za listem szedł, depesza za depeszą. Ledwiem się z tem jako tako uporał, jest telegram, żeby przysłać trzy tysiące. — No, pomyślałem, zdechł pies, takich wydatków Kępówka nie wytrzyma — pięknie! Ale pan każe, sługa musi, ma pociechę w nadziei, że po ożenieniu może się pan Teodor ustatkuje, osiądzie na wsi, nie będzie miał na co pieniędzy wydawać. Posłałem, czekam na moich państwa, mają przyjechać. Kazałem przygotować wszystko na ich przybycie, służba wystroiła się, jak od wielkiego dzwonu, a ja, starodawnym obyczajem, z moją kobieciną, oczekiwałem na ganku z chlebem, solą i z cukrem. Przyjechali, bardzo im się to podobało, przemówili do ludzi, podziękowali uczciwie, grzecznie. Bardzo dobrze. W duchu podziękowałem Bogu, że się to już nareszcie skończyło, i że odetchnę trochę. Niech tam sobie państwo na dworze się bawią, a ja folwarkiem się zajmę. To ich rzecz, a to moja; a może pan dziedzic zechce się gospodarstwem zabawić, to jeszcze lepiej; niech się przekona, że w Kępówce ludzie darmo chleba nie jedzą, że każdy swoje, co do niego należy, uczciwie odrabia... Ale jakoś dziedzic nie miał chęci.
— Nie interesowało go gospodarstwo?
— Ani trochę; czasem przejechał się z żoną wolantem, czasem wybrali się oboje konno, niby to spojrzali na pola, ale to właśnie tyle znaczyło, co jabym, dajmy na to, spojrzał na nuty, albo na książkę francuską, kiedy ani grać, ani po francusku czytać nie umiem... Zresztą, jak się przekonałem później, gospodarstwo tak obchodziło dziedzica, jak zeszłoroczny mróz. Jedną mi tylko dawał informacyę: Niech pan Michalski orze jak chce, sieje jak chce, bylem ja miał pieniędzy ile chcę. Tak, to widzi pan dobrodziej, przepraszam!.. nietylko Michalski, mizerny, chudy pachołek, ale nawet i król Salomon bezdennej beczki nie naleje, ani dziurawego worka nie napełni. Oczywiście postanowiłem sobie w duchu, że Kępówkę porzucę i za żadne