rzenie, jak żmijka, albo jak łasiczka, gdy jej co grozi... Ukłoniłem się grzecznie i odszedłem.
— A nie wiadomo panu, co było w tym liście?
— Nie wiem, panie dobrodzieju, ale pewnie albo chrzan, albo cebula...
— No, cóż znowu!
— Bo jak tylko odszedłem, pani zaczęła płakać; płakała do południa, jak najęta, odpoczęła w obiad i znowu do płaczu, jak do roboty. Przed wieczorem, dziewczyna przybiega; pani prosi. Idę. Pani już nie w białościach, ale czarno ubrana, jak w żałobie. Tak ją snadź zasmuciło, blada jest, przyprószyła się trochę mączką. — Panie Michalski, powiada, mój kochany przyjacielu, ostatnia to już może przysługa: daj konie do kolei, trochę pieniędzy na drogę — i bywaj zdrów. — A, pytam, jak pan przyjedzie, co powiedzieć? — Nic; że wyjechałam. — Karteczki pani dobrodziejka nie zostawi?.. pytam. — Nie, ja z tym panem nie mam już nic wspólnego!.. Odjechała. Oto ma pan całą historyę, jakim sposobem się stało, że pan ani brata, ani bratowej nie zastał, tudzież, że ja jestem ciemny, jak tabaka w rogu, i nie umiem panu powiedzieć, gdzie się teraz obraca pan Teodor, oraz pani Teodorowa...
— Żadnej wiadomości nie było?.. nic?
— A bodajże cię! Zapomniałem, była... impertynencya...
— Od kogo?
— Od kochanej paniusi... Niech jej nie znam!..
— Cóż takiego?
— A no, niech sobie pan imaginuje, taki liścik: „Kochany panie Michalski! Nieszczęśliwa kobieta, tyranizowana przez męża, zamierzam w sposób legalny zerwać krępujące mnie więzy. Jako młoda panienka, prawie jeszcze dziecko, byłam przymuszona przez rodziców do zostania żoną tego właśnie potwora, któremu na imię Teodor. Pan sam byłeś świadkiem, w jak barbarzyński sposób zniewolono mnie do wstrętnego dla mnie kroku; mam też nadzieję, że choćby przez prostą litość dla nieszczęśliwej, złożysz pan przed sądem korzystne dla sprawy mojej zeznanie... za co oprócz wynagrodzenia za fatygę, zwrotu kosztów podróży, ofiaruję panu serdeczną i dozgonną moją wdzięczność. Po milion razy nieszczęśliwa ofiara przymusu. Pelagia.“ To taki znak życia dała obłudnica!
— I cóż pan zrobiłeś z tym fantem?
— Odpisałem natychmiast... mam brulion... przeczytać mogę.
— Owszem, proszę.
Michalski wydobył z kieszeni zmięty kawałek szarego papieru, włożył na nos okulary i czytać zaczął:
„Wielmożna pani dziedziczko dobrodziejko! Że pani była w swoim czasie dzieckiem, temu wierzę, ale miałem honor poznać wielmożną panią, jako pannę już pełnoletnią i niezwykle pięknie dorosłą, co największy wróg przyzna. Że panią kto przymuszał — nie przeczę, ale miałem honor słyszeć od wielmożnej pani na własne uszy, że wielmożna pani, jako narzeczona pana Teodora, straszliwie go kocha, i że z tej racyi i ja mile w domu pani widziany byłem, jako jej ukochanego oficyalista. Że pani jakowe wstręty czuła — nie zaprzeczam, to jednak na własne oczy widziałem, że rzeczony tylokrotnie pan Teodor, jako małżonek jej, był z dobrej woli, bez przymusu, przez wielmożną panią tak całowany i pieszczony, że gdyby to, broń Boże, na mnie trafiło, tobym nie wytrzymał i bronił się ze wszystkiej mocy. Że wielmożnej pani jakie więzy ciążą — nie wiem, ale jeżeli już mam zeznawać i przysięgać, tedy nawet dla wielmożnej pani dziedziczki dyabłu duszy nie zaprzedam i zeznam, że wielmożna pani dziedziczka za wielmożnego pana dziedzica nie szła pod przymusem, ale leciała z dobrej woli, a że się wielmożnej pani dziedziczce potem odmieniło, to ja już na takie rzeczy nie znawca i nie doktor. Przyczem rączki wielmożnej pani całując, wynagrodzenia żadnego nie żądam i nie przyjmę, — z uszanowaniem sługą najniższy. Michalski.“
Skończył czytać, uśmiechnął się i rzekł:
— Niechże pozna verba veritatis... A teraz, panie dobrodzieju, chodźmy na kolacyę.