— To już nie wiem co mam myśleć.
— Stała się przyczyną mojej zguby, zatruła mi życie, zburzyła przyszłość...
— Któż jest dama?
— Ta dama jest małżonką pewnego handlującego, spekulanta czy przemysłowca. Nie ma dwóch miesięcy jak się pobrali. Mieszkają w Warszawie, a na lato najęli tę willę, którą pan dobrodziej chce wynająć.
— A więc ci państwo wyjeżdżają.
— Tak, panie.
— Mieszkanie niedogodne?
— Śliczne, doskonałe, cacko. Nie dlatego mówię, że należy do mego kuzyna, ale że tak jest; lepszego w okolicy nie ma.
— Jakiż tedy powód?
— Niech pan słucha. Ona ma na imię Berta, pani Berta, on pan Henryk. Zdaje się, że kochają się nawzajem i dość czule. Są bogaci, on, jak ona mówiła, robi w różnych rzeczach, głównie w wełnie. To wyrażenie nie jest wzięte z gwary andrusów. Wynajęli tę willę, sprowadzili się, było bardzo dobrze przez dwa tygodnie. On czasem wyjeżdżał do Warszawy, ale na bardzo krótko, rano dom opuszczał wieczorem wracał. Pani Berta była zachwycona mieszkaniem, parkiem, kwiatami, wodą. Kołysała się w hamaku, używała przejażdżki wodnej łódką po rzece, chętnie zbierała kwiatki w sąsiednim lesie Wszystko zachwycało ją, wydawała radosne okrzyki i klaskała w ręce jak małe dziecko... a ja, proszę pana postąpiłem jak idyota, jak mente captus w najprzedniejszym gatunku, teraz dopiero to widzę.
— Cóżeś pan zrobił takiego?
— Popełniłem wielki błąd. Trzeba było pójść do nich, do tych państwa i zażądać zapłaty czynszu, przy zgodzie bowiem dali tylko zadatek. Tego nie uczyniłem, żenowałem się. Ludzie bogaci, on finansista, handlujący wełną, człowiek elegancko ubrany, z łańcuszkami, pierścieniami, ona wystrojona aż szeleści, i jakże się tu takim przypominać o jakieś głupie kilkaset rubli!?
— Tymczasem zbankrutowali?
— Nie panie, zaszła innego rodzaju historya, w której i ja odegrałem pewną rolę. Stało się to przed tygodniem, właściciel tych willi, a mój kuzyn, był na miejscu, przyjechał z budowniczym, aby wybrać miejsce na nową willę, bo taka rzecz nieźle procentuje podobno... Pan Henryk ze swoją małżonką siedział przy stole na werandzie; pili wino z pomarańczami i z lodem, gdy wtem nadbiegł ze stacyi posługacz z depeszą. Nasz lokator przeczytał, i chwycił się oburącz za głowę.
— Ważnego coś było widocznie.
— Jakaś awantura z wełną w Berlinie, wzywano go, aby natychmiast przyjechał, szło bowiem o grubą spekulacyę, o tysiące. Rzeczywiście, znalazł się w dość trudnem polożeniu. Z jednej strony wełna, z drugiej młoda żona; nie sposób opuścić pierwszej, nie sposób pozostawić drugiej w lesie, samotnie, gdyż inne wille nie są jeszcze zajęte. Wezwano mego kuzyna i mnie na naradę.
— Jakaż narada?... Najprościej było zabrać żonę z sobą do Berlina, a tym sposobem pogodzić jedno z drugiem.
— Kuzyn mój proponował taką kombinacyę, ale nie przyjęto jej, ponieważ pani zdawało się, że jest chora, i że tak dalekiej drogi odbyć nie będzie wstanie. Do Warszawy wracać nie miała chęci, gdyż tam w mieszkaniu nieład, rzeczy
Strona:Klemens Junosza - Przysięga pana Sylwestra.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.