zapakowane, firanki zdjęte, wszystko przesycone przykrą wonią naftaliny. Ośmieliłem się zauważyć, że możnaby zdać wełnę na łaskę losu, na depeszę odpowiedzieć depeszą i pozostać przy żonie, ale wniosek mój oboje małżonkowie przyjęli jednomyślnie wzruszeniem ramion, a spojrzenia ich zdawały się mówić o mnie: oto człowiek, który nie ma najmniejszego wyobrażenia o wełnie.
— I na czemże ostatecznie stanęło?
— Kuzyn mój, kochany kuzynek, przeciął dyskusyę, zapewnieniem, że pani w willi najmniejsze niebezpieczeństwo nie grozi, że ja będę się nią opiekował.
— Śliczny komis.
— Wolałbym drzewo rąbać przez cały dzień... ale trudno, pani Berta zgodziła się, jej mąż nie miał nic przeciwko temu... musiałem przyjąć narzuconą mi rolę. Kuzyn uprzedził mnie, że młoda osoba posiada wykształcenie, i gustuje w rozmowie poważnej, tej pani zaś dał do zrozumienia, że ja aczkolwiek się z tem przez skromność nie wydaję, znam jednak świat, czytałem, i studyowałem trochę.
— Sądzę, że taka rekomendacya ułatwiła panu zadanie.
Suchy człowieczek machnął ręką z niechęcią.
— Są zadania — rzekł, — są zadania tak trudne, że ich nic ułatwić nie może, a do takich właśnie należało moje. Zacząłem pełnić obowiązki opiekuna zaraz tego samego wieczoru, pani albowiem zaprosiła mnie na herbatę. Była niezmiernie uprzejma, własną ręką przysuwała mi talerze, a przytem stroiła takie minki osobliwe! Nie posądzam jej o zalotność, lecz jestem przekonany, że miała chęć zabawić się moim kosztem.
— Jakto?
— A no, myślę, że chciała olśnić mnie swą pięknością i wywołać niepokój w mojej łysej głowie.
— Może pańskie przypuszczenie było błędne.
— W każdym razie bardzo prawdopodobne.
— Byłeś pan więc w niebezpieczeństwie?
— Trzymałem się odpornie.
— W jaki sposób?
— Spuszczałem oczy... patrzyłem tylko w talerz i odpowiadałem monosylabami, jak ów jegomość z dziejów Gargantui, które opisał Rabelais, Ją to niezmiernie bawiło. Nie dawała mi spokoju, pragnęła koniecznie abym mówił, mówił o przedmiotach poważnych i abym sam wybrał temat. Jakiż tu temat wybrać?
Strona:Klemens Junosza - Przysięga pana Sylwestra.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
(Dalszy ciąg nastąpi.)