Strona:Klemens Junosza - Rózia - róża i aptekarz.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Czasem zdarzało się memu przyjacielowi Tadeuszowi, iż czynił pomyłki niewinne zresztą.
Nieraz zadumany brał pryncypała za Rózię i patrzył w niego jak w obraz, a czasem rozmawiając z Rózią, sądził, że ma do czynienia z pryncypałem.
Były to niewinne figle, które miłość zwykła płatać swoim ofiarom, a któż z nas nie był ofiarą miłości. Kto nie padł przeszyty strzałą rzuconą z czarnych lub szafirowych źrenic?
Pan Tadeusz mieszkał w małem miasteczku — Rózia zaś w małym dworku pod lasem, wśród łąk woniejących i pól pokrytych złotemi kłosami. Siedmiowiorstowa przestrzeń dzieliła te dwa młode serca. Wysłużony ranżer artyleryjski ciężkim galopem, trzy razy na tydzień przebiegał tę drogę... trzydzieści siedm razy potykał się na grobelce, ściągnięty mundsztukiem i spięty ostrogami, szedł ceremonjalnym marszem przed oknami dworku, a czasem rycersko przeskakiwał mały płotek, przyczem zwykle tak stękał żałośnie, jakby czuł że w tym skoku może wszystkie cztery wysłużone nogi połamać...
Była wiosna.
Ogródek w Kozich-Rożkach już się zaczął zielenić, drzewa puszczały pączki, a w głowie młodzieńca było jeszcze bardziej niż w ogródku zielono.
Stał on oparty o klon stary i patrzył w zachwyceniu, jak Rózia z siostrą w kapelusikach słomkowych pracowały nad urządzeniem klombów w ogródku.
Ładny to był obrazek... niby wstęp do rozkosznej sielanki miłości, lub do elegji rozpaczy i zwątpienia...
Różnie bywa na świecie, gdzie jest ogródek, ładna panna i młodzian do młodej wrony podobny, tam można się wszystkiego spodziewać.
Tym razem jednak nie stało się nic nadzwyczajnego, młodzieniec pomagał pannom kopać, a kopał z takim zapałem, jakby sądził, że w wilgotnej ziemi ogródka leży kosztowny skarb wzajemności ukryty.
— Wiesz Maniu, rzekła Rózia, jakby to było ślicznie gdyby w środku tego klombu zasadzić krzak białej róży.
— A zkąd jej dostać, my przecież białych róż nie mamy.
— Będziecie panie miały, rzekł Tadzio z powagą.
— Zkąd?
— Niewiem.
— Kiedy?
— Jutro.
— Jutro?
— Raniutko o czwartej.
— Pan żartuje?
— Nie zwykłem żartować w rzeczach serjo, rzekł Tadzio usiłując nadać swoim słowom ton uroczystej powagi.
Dziewczęta śmiały się i żartowały z niego, lecz on milczał uparcie, a na wszystkie pytania jakiemi go obsypywały, miał tylko jedną odpowiedź:
— Róża będzie.
Wszyscy poszli spać, uciszyło się już we dworku, a blady księżyc wyglądając z za chmur, widział młodego człowieka podobnego do wrony, jak szedł krokiem uroczystym, po błotnistej grobli wiodącej do miasteczka.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Są chwile w życiu ludzkiem w których (jak mówi Jacek Soplica) trzeba zarżnąć cielę zasad na ofiarę miłości, zarżnąć je nożem poświęcenia.
Aptekarz w miasteczku miał prześliczne róże na dziedzińcu, w klombie przed samemi oknami rósł krzak przepyszny, obrzucony co lato mnóstwem białych bukietów.