Strona:Klemens Junosza - Rózia - róża i aptekarz.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

Ten krzak trzeba było ukraść...
W śród cieniów nocy, tej opiekunki kotów i złodziei zbliżał się ku parkanowi Tadzio z bochenkiem chleba pod pachą, i zaczynał wstępne układy z psami broniącemi przystępu do spiżarni zdrowia miasta X.
Psy są to bardzo zacne stworzenia, zwłaszcza chlebem można im trafić do przekonania. W pół godziny później Tadzio wydrapał z ziemi krzak róży, a jeszcze później niósł go w kierunku Kozich-Rożków, przyniosłszy zaś wkopał w środek klombu i usnął dumny z dokonanego dzieła.
Rózia była w zachwyceniu, tajemnicze zjawienie się róży, podniosło Tadzia w jej oczach jeżeli nie do wysokości czarownika to bardzo blisko tego i tryumfujący młodzieniec w nagrodę za tak miły podarek otrzymał serdeczne uściśnienie ręki, którą również serdecznie, a może serdeczniej jeszcze ucałował.
Był to pierwszy krok na dobrej drodze uczyniony. Po śniadaniu Tadzio wsiadł na swego weterana, spiął go ostrogami i ciężkim galopem pomknął przez grobelkę, na której, na pociechę ludzkości karku nie skręcił...
Gdy wjeżdżał do miasteczka, aptekarz zobaczywszy go z okna zawołał:
— Panie Tadeuszu!
— Słucham pana.
— Śliczne infusum, wiesz pan co się stało, żeby ich kwas karbolowy!...
— Co takiego?