Strona:Klemens Junosza - Rózia - róża i aptekarz.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

— Złodziejstwo bezczelne... dochodzi do czegoś strasznego, wyobraź pan sobie jakie mi infusum urządzili złodzieje.
— Konie panu skradli?
— Nie.
— Więc zboże?
— Nie.
— Więc materjały jakie?
— Gorzej panie! gorzej, różę mi skradli z klombu, żeby ich kwas pruski ogarnął...
— A mój Boże! co za szkoda.
— I co mnie najgorzej gniewa, to że nie mogę wpaść na trop złoczyńczy.
Tadzio zrobił minę bardzo tajemniczą i szepnął:
— Czy pan dobrodziej zauważył że doktór nasz bardzo lubi kwiaty.
— Acha! ten tani recepciarz! co do wszystkich lekarstw przepisuje syropus simplex, jakby droższych nie było, ten fabrykant nieboszczyków! protektor stolarzy!
— Nie wiem panie, ale zdaje mi się...
— A to panieńska skórka! żeby go kwas pruski, chodźmy do niego, panie Tadeuszu! chodźmy do niego do ogrodu, ale jeżeli poznam moją różę, to mu dam taki miętowy pastylek, że go będzie paliło jak po krotonowym olejku!..
Poszedł Tadzio z aptekarzem do ogrodu doktora, obejrzeli kilkadziesiąt krzaków róż ale chociaż szanownemu farmaceucie zdawało się, że poznaje swoją własność, jednak z drugiej strony pamiętał o tem że