Strona:Klemens Junosza - Romans i powieść.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

Powoli, nieśmiało wyspowiadał się przed nią... wyznał co mu leży na sercu... Mówił cicho, z obawą jakąś, ze drżeniem, a ona słuchała go zapłoniona, strwożona, z oczami pełnemi łez... To co usłyszała od niego nie było przecież dla niej obcem, każde jego spojrzenie, mówiło jej zawsze że jest kochaną, a jednak gdy teraz wyznawał jej swoje uczucia, gdy prosił aby połączyła z nim swoje losy na zawsze — to zdało jej się, że spada na nią wieść niespodziewana zupełnie, że otwiera się przed nią świat jakiś nowy, nieznany, na który spoglądała z rozkoszą i trwogą zarazem. Zamiast odpowiedzi, podała mu rękę w milczeniu, a gdy pocałunkami drobne jej paluszki okrywał, wyrwała się jak spłoszona sarenka i uciekła do matki, aby na jej piersiach wyspowiadać się i wypłakać...
W kilka godzin później, wdowa błogosławiła ukochane dzieci i Marynia została narzeczoną Wiktora. Młodzi ludzie znaleźli się w tym okresie czasu, który daje szczęście bez granic, nie zamącone niczem, ciche, spokojne... Świat wydawał im się rajem, ludzie aniołami, a życie jednem nieprzerwanem pasmem zachwytów i uniesień. W takich chwilach patrzymy na wszystko przez czarodziejski pryzmat, otaczający nas blaskami słońca i tęczy...
Przyszłość, w którą przez ów pryzmat patrzyli zakochani, wydawała im się zachwycająco piękną, jasną jak pogodne niebo, uśmiechniętą, ukwieconą jak wiosna... Dla czegóżby nie? Czyż nie posiadali wszelkich warunków do szczęścia? przedewszystkiem byli oboje młodzi i zakochani — a jako tacy ślepo wierzyli w swą przyszłość.
Urlop Wiktora skończył się; trzeba było wracać do Warszawy — do obowiązków i urządzić klateczkę na przyjęcie ptaszka. Przez całą drogę młody człowiek nad tą kwestyą rozmyślał, projektował, obliczał co ma kupić, gdzie kupić, jakie mieszkanie wybrać i jak je urządzić. Według jego projektu miało to być coś maleńkiego, lecz urządzonego wykwintnie, istne pudełeczko pełne cacek i wytwornych sprzęcików.
Po powrocie do Warszawy cały czas wolny, jakim po za godzinami biurowemi rozporządzał, poświęcał na zwiedzanie mieszkań do wynajęcia i staranny przegląd magazynów mebli. Konferował z właścicielami i rządcami domów, odwiedzał tapicerów i stolarzy.
W tym okresie trapił go niekiedy ból głowy, powstały zapewne skutkiem rozmyślań nad kwestyą jak pogodzić gorącą chęć eleganckiego urządzenia domu, z niezbyt imponującym zapasem gotowizny jaką mógł rozporządzać... Ból głowy dokuczał nie żartem, ale liścik Maryni koił go natychmiast. W drobnych, kształtnych literkach, rączką ukochanej skreślonych znajdował się talizman jakiś cudowny, który wnet wszystkie smutki rozpraszał i energii dodawał...
Ostatecznie mieszkanko znalazło się, na ustronnej ulicy, wśród ogrodów, malutkie — ale widne odświeżone, czyste. Znalazły się także i mebelki, dzięki uczynnej pomocy pewnego starozakonnego kapitalisty, który miał bardzo dobre i delikatne serce i lubił przychodzić z pomocą młodym ludziom, za umiarkowany, według jego zdania procencik...
W kilka miesięcy później, w skromnym, małomiejskim kościołku, odbył się ślub Wiktora z Marynią — i tegoż jeszcze dnia wdowa po odludku, płacząc ze wzruszenia, odprowadziła swą jedynaczkę na kolej...
Szczęśliwe dzieci, na skrzydłach pary, pospieszyły do siebie, do swej nowej siedziby, a matka pozostała sama, smutna, tęskniąca, osierocona zupełnie. Przy córce, pomimo prośb jej gorących, zamieszkać niechciała; postanowiła zostać w swoim domku, nie zmieniać trybu życia, pracować póki sił starczy.
Przewidywała zapewne, że praca jej może się kiedyś przydać ukochanemu dziecku. Została więc jak dawniej, prowadziła dalej swój magazyn.
Od córki przychodziły listy co tydzień i zawierały w sobie wyrazy zachwytów, szczęścia, i nieskończonych pochwał dla Wiktora. On ją tak bardzo kochał, każdą jej myśl zgadywał, każde życzenie spełniał. O ile mu obowiązek pozwalał, cały czas jej wyłącznie poświęcał. Czytywali razem, rozmawiali, wychodzili na spacery — a niekiedy udawali się do teatru, lub na koncert. Marynia obok niego czuła się szczęśliwą bez granic — Jedna tylko okoliczność nabawiała ją pewnego niepokoju. Wiktor mizerniał jakoś i zamyślał się niekiedy... Pytany o powód tego, chwilowego zresztą smutku — kładł go na karb zmęczenia przy pracy biurowej. Miał do czynienia z niezliczonemi kolumnami cyfr, więc też nic dziwnego, że go czasem głowa bolała... Cyfry mają tę własność że sprowadzają niekiedy ból, a nawet i mocny zawrót głowy...