i mnie wezmą i konie wezmą i honor i wszystko wezmą...
Niech ich pan Bóg kocha, ja już nie wytrzymam.
Przeżegnał się... otworzył biurko, wyjął pistolet...., spojrzał oknem w stronę Psiej Wólki, a potem...
Zamknąwszy oczy... przyłożył lufę do czoła, pociągnął... i rozgległ się wystrzał, a mózg z krwią bryznął na sufit.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pan Bartłomiej uczuwszy silne uderzenie w czoło, otworzył oczy.
Ranek zaglądał w maleńkie okienka Psiej Wólki, a on noc całą przespał przy stole. . . . . .
Zobaczywszy że żyje, skoczył do pokoju swej żony, i zawołał na progu...
— Żono! żono! czy dygnitarze jadają?
— Jadają.
— A śpią?
— Śpią.
— I fajkę palą?
— Dlaczego nie. — I klną?
— Zdaje mi się mój drogi, że ty masz bzika....
— O już go nie mam! Jasiek, kanalja! słyszysz! hej, kulbacz kasztankę — jadę do proboszcza.
— Przed śniadaniem!
— Ach! moja duszko, tak, dam na mszę za duszę nieboszczyka radcy Bartłomieja, i wyspowiadam się z grzechów żywota mojego.