Strona:Klemens Junosza - Skarby ziemi.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Uwiązał klacz siwą u bramy wschodniej, a zdjąwszy okurzone meszty przed progiem, zawołał po trzykroć głosem donośnym:
— Salem alejkum, salem alejkum, salem alejkum, wielkiemu Ben-Alemu pozdrowienie i cześć!
— Przychodzi prawowierny Ben-Jacób syn Natana z Schiraz, a pragnie gorąco podnieść oczy swoje do wysokości brody Alego!
I wybiegło natychmiast siedmiu niewolników czarnych, a ci poprowadzili Ben-Jacoba po schodach z porfiru — otworzyli przed nim drzwi kowane ze srebra i ujrzał Ben-Jacob — Alego, który siedział na siedzeniu jedwabnem.
Usiadł Ben-Jacob po prawej stronie Alego, a niewolnicy przynieśli nargile i kawę.
I przemówił Ben-Jacob te słowa:
— Wielka jest mądrość twoja o Ali, większe są skarby twoje, ale Allah nie broni je zwiększać.
— Wielkim jest bowiem wór cekinów srebrnych, wielkie są dwa wory rupji złotych, ale wór dyjamentów jest większy.
— Kopałeś, o wielki! kanały i rowy, — żywiłeś hufy janczarów, — zrobiłeś miljon miljonów nargilów wonnych i zapchałeś tabaką nosy niewiernych giaurów.
— A ile razy frank niedowiarek kichnął, tyle cekinów wpadło do skrzyni twojej o Ali!
— Aleś jeszcze nie wejrzał o Ali! w tajemne ziemi wnętrze, a tam są skarby wielkie, które czekają na ciebie.