mego widzenia rzeczy, jak to wyżéj nadmienić miałem zaszczyt, rady czcigodnych moich kolegów uważam za bardzo znakomite w każdym innym razie, oprócz niniejszego — a jeżeli wolno mi wypowiedziéć moje indywidualne przekonanie, to gotów jestem oświadczyć, że tylko sprzedanie Pieprzykowa na drobne działki, zapewnia i wierzycielom i obecnemu właścicielowi drogę wyjścia...
Tu imćpan rejent zażywszy porządną porcyę tabaki, pociągając powoli z kieliszka, zaczął szczegółowo rozwijać swój plan, który po bardzo żwawych dyskusyach do późna prowadzonych, zyskał aprobatę ostateczną całego zgromadzenia.
Po dyskusyi urządzono wista, którego monotonność urozmaicił koncert panny Stefanii na eleganckim fortepianie, oraz kolacya, jedna z tych kolacyj, których Pieprzyków więcéj już zapewne ani produkować, ani oglądać nie będzie.
W kilka tygodni późniéj na dziedzińcu pokazywały się jednokonne wózki i nieosiodłane wierzchowce, a poczciwa drobna szlachta oglądała budynki, pola, łąki i lasy.
Wreszcie stało się!
Ożywione rozprawy przy kontrakcie, burze grożące zerwaniem całego interesu, tysiączne kwestye i kwestyjki, przez zręcznego rejenta zostały zagodzone i zażegnane, nowonabywcy z woreczków zaczęli dobywać pieniądze, a gdy przyszło do podpisania, pozdejmowali z siebie kapoty i spancerki — tak im było gorąco.
Pieprzyków stał się własnością trzydziestu właścicieli, a pan Jan schował do kieszeni piętnaście tysięcy rubli i wrócił do swéj dawnéj rezydencyi, gdzie według kontraktu, rok cały miał jeszcze przemieszkiwać.
Smutno mu było gdy patrzył, jak folwark, na którym takie znakomite ulepszenia miał zaprowadzić, zmieniał swoję dawną powierzchowność — jak rozbierano budynki, sprzedawano co porządniejszy inwentarz, jak po ogrodzie spacerowały konie, a świnie bez ceremonii ryły szparagarnie.
Żeby choć co innego, ale szparagarnie!...
Nie mógł téż biedaczysko sypiać, bo od samego świtu nowi dziedzice prowadzili na dziedzińcu ożywione rozprawy, nie szanując spoczynku swego lokatora i nie przypuszczając nawet, że może istniéc na świecie istota, co o wschodzie słońca nie wstaje, a zaraz po zachodzie nie zasypia.
To téż biednemu człowiekowi policzki pobladły, oczy podkroiły się — jakieś zmarszczki zaczęły się pokazywać na czole, a brzuch, ów brzuch! najpiękniejszy w całym Pieprzykowie budynek, zapadać się zaczął, tak że
Strona:Klemens Junosza - Spekulacye pana Jana.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.