Strona:Klemens Junosza - Spekulacye pana Jana.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

domo wskutek nieostrożnego obchodzenia się z ogniem.
Projekt ten jednak upadł, ale pan Wajnsztejn radził, żeby kupić las...
— I co ja będę z nim robił?
— Co pan będziesz robił? To pytanie — naturalnie będziesz pan robił majątek.
— Ba! ale w jaki sposób?
— Handlując budulcem, rąbiąc sążnie na opał...
— To wszystko na nic — dowodził pan Krzykalski — co mi to za rzecz ciąć las na budulec albo na sążnie; jabym przedewszystkiém zabronił babom zbierać grzyby i zbierałbym je sam i sprzedawał za Żelazną Bramą, po pół rubla funt.
— Myśl... dalibóg myśl! a drzewo?
— Hola panowie! do drzewa jeszcze daleko; — zbierałbym także borówki i żurawiny, poziomki, jarzyny, czarne jagody i wszystkie badyle... i marsz do Warszawy. To uczyniłoby mi najmniéj 600 rubli do roku. Na jesieni zbierałbym ładny mech do okien i znowuż wagonami do Warszawy, oprócz tego mam jeszcze jałowiec, szyszki sosnowe i dębową korę! to pierwsza rubryka. Daléj myśliwstwo: przy rozumném prowadzeniu tego interesu, można zarobić także kilkaset rubli do roku... Drzewa nie sprzedawałbym inaczéj, jak w postaci zupełnie przerobionego produktu — sprzedawałbym więc tylko sztyfty do butów, pudełeczka, tabakierki z kory brzozowéj, jedném słowem zapewniłbym sobie i moim sukcesorom niewyczerpany dochód na jakie kilkaset lat...
Pan Jan zachwycony był projektem Krzykalskiego, wyjeżdżał nawet kilkakrotnie w okolice, oglądał lasy, ale kupno nie przychodziło jakoś do skutku, bo albo kapitał pana Jana był za mały a las za duży, albo znów kapitał za duży, a las obiecujący zaledwie kilka cetnarów sztyftów i parę garncy jałowcu.
Grabski w myśli wybudował już mnóstwo fabryk, na czele których miał stanąć Krzykalski: miały to być tartaki parowe, fabryki sztyftów, kadzie do wyrabiania soku z żurawin i borówek, wielkie suszarnie do grzybów, laubzegi parowe wyrzynające same ramki do fotografii, wielkie fabryki pudełek i pudełeczek, drzazg do podpalania w piecach, mioteł, koszyków, dzwon i szprych do kół, kleszczy do chomont, fabryki węgli kowalskich, smoły, dziegciu, terpentyny, lasek, guzików drewnianych, zabawek froeblowskich i tym podobnych wyrobów, o których dotychczas nie śniło się jeszcze żadnemu obskurnie zacofanemu właścicielowi lasu.
Krzykalski, przyszły dyrektor tych wszystkich zakładów, otrzymał już nawet od pana Jana à conto pensyi zaliczkę w ilości kilkuset rubli, oraz pewien fundusz na sprawienie odpowiedniéj liberyi dla służby leśnéj.
Liberya miała być cudowna. Tyrolskie kapelusze z piórkami, oraz kurtki jasnozielone z kołnierzem białym; oprócz tego każdy gajowy miał miéć bardzo dalekonośną rusznicę i rożek bawoli do trąbienia.
Z postępem czasu, zapał pana Grabskiego do wielkich zakładów przemysłowo-leśnych stygnąć począł, a oziębienie owego zapału wzrastało w miarę tego, jak przybywały coraz nowe, a coraz lepsze projekta.
Stopniowo zaczął się przekonywać, że w gruncie rzeczy, ludzie których poznał nie są tak źli, a przedewszystkiém do porady jedyni.
Radzili mu téż tyle sposobów zrobienia w szybkim czasie majątku, że gdyby tylko jeden wedle téj rady się spełnił, to pan Jan mógłby rywalizować z Rotszyldami, a wszystkich razem wziętych bankierów warszawskich, w mysią jamę, jak to mówią, zapędzić.
Przedstawiano mu naprzykład brylantowy interes na chmielu, cudowne spekulacye na okowicie, handel zbożem bezpośrednio z Gdańskiem i Królewcem, przerabianie skórek zajęczych na kapelusze i tysiączne inne rzeczy, które się tu na żaden sposób wyliczyć nie dadzą.
Wszakże pan Jan myślał, deliberował, ale jakoś stanowczo na nic zdecydować się nie mógł, prowadził ożywione dysputy z kandydatami na wspólników, jadał razem z nimi bardzo dobre obiady, za które słono płacił i przekonywał się coraz dowodniéj,