— Właśnie miałam się ojca o to zapytać.
— Będzie temu może ze trzy tygodnie, siedzę w cukierni i czytam Kuryera, jakiś młody człowiek, bardzo uprzejmy, zbliża się i mówi z ukłonem:
— Jeżeli pan dobrodziéj łaskaw, to po przeczytaniu...
— Służę panu zaraz — odpowiedziałem.
— Ale nie... tego nie mogę... niech pan dobrodziéj będzie łaskaw dokończy.
— Ale proszę pana...
— A, miałbym na sumieniu... przecież to mój obowiązek poczekać, jeśli ktoś starszy czyta...
Tak certowaliśmy się przez kilka minut, a przyznam ci się, że szczerze mnie ujął tym tak mało dziś na święcie praktykowanym szacunkiem dla siwego włosa; — skończyło się tedy na tém, że ani on, ani ja, Kuryera nie czytaliśmy, lecz czas przeszedł nam na bardzo miłéj gawędce.
Na drugi dzień przyszedłem do téj saméj cukierni, młody człowiek siedział sam i czytał gazetę.
Przywitaliśmy się jak znajomi — ja kazałem podać lody. Potém on zadysponował doskonałego ponczu rzymskiego. Rozpoczęła się rozmowa bardziéj szczera i serdeczna, on mi się przedstawił, ja jemu — no i znajomość gotowa. A gdy się dowiedział, że jestem kapitalistą poszukującym korzystnego interesu do zrobienia, to się tak ucieszył, tak mu było przyjemnie, że jako bardziéj specyalny, może mi dać dobrą i praktyczną radę, że zupełnie mnie ujął za serce.
— To widocznie jakiś dobry człowiek.
— Co téż ty mówisz człowiek! to nie człowiek moja duszko, ale ananas i to w najlepszym gatunku — a jako finansista, to powiadam ci generał-kupiec! Żebym był Mac-Mahonem, zrobiłbym go w téj chwili ministrem handlu od jednego zamachu, bo czy ty wiesz Stefciu, że on całe nasze mienie od zguby uratował?
— O Boże, czyż podobna! staliśmy więc nad przepaścią?
— Gorzéj moje dziecko, gorzéj; myśmy już byli w przepaści: jeszcze krok, a bylibyśmy zginęli bez ratunku.
— I jakżeż to było mój ojcze?
— Widzisz, kiedy Krzykalski z Wajnsztejnem namówili mnie na kupno lasu i na założenie fabryk, ja już byłem zupełnie zdecydowany, — ale jak się o tém Walter dowiedział, tak aż zbladł, zawołał mnie na bok, dopiero jak nie złapie ołówka, jak nie zacznie rachować a rachować, dowiódł mi jak dwa a dwa cztery, że z tych wszystkich operacyj byłbym wyszedł na dziady z torbami i z kijem! Słyszysz Stefciu! z torbami i z kijem.
— Oh, mój Boże...
— Dopiero on mi oczy otworzył, cofnąłem się od kupna i odtąd postanowiłem słuchać wyłącznie tylko ludzi godnych i uczonych. Pokłóciłem się z Krzykalskim i już mu się nawet na ulicy nie kłaniam.
— Teraz widzę mój ojcze, że pan Walter w zupełności zasługuje na twoję, a tém samém i na naszą sympatyę, dam mu téż to poznać.
Punkt o godzinie 8 éj wieczór Walter dzwonił do drzwi mieszkania Grabskich. Otworzył mu sam pan i przywitawszy serdecznie a czule, wprowadził go do salonu, w którym znajdowała się już i pani i panna Stefania.
Po niezliczonych ukłonach, gość zajął miejsce na krześle i rozglądał się o ile przyzwoitość na to pozwalała, po salonie, jakby pragnął zbadać
Strona:Klemens Junosza - Spekulacye pana Jana.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.