Strona:Klemens Junosza - Spekulacye pana Jana.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Zresztą, co tu długo gadać: nazywaj ranie ojcem i po całéj paradzie!
Oskar schylił się panu Janowi do ramienia:
— Więc, jeżeli ojciec pozwoli, to ja radbym umieścić te pieniądze tymczasowo w zabawkach dziecinnych; zdaje mi się, że zrobimy w krótkim czasie niezły interes.
— Ale jużem ci raz powiedział, mój drogi, że jeżeli chcesz, to je umieść w piecu nawet! tak wielkie zaufanie pokładam w twoich zdolnościach i w twojéj uczciwości.
Walter skłonił się nizko.
— Więc mogę, proszę ojca, zająć się napisaniem odpowiednich listów do Paryża i Norymbergi?
— Możesz robić co ci się tylko podoba, a przedewszystkiém te pieniądze zaraz weź do siebie.
— Niech jeszcze będą u ojca.
— Ale mówię ci weź — a jutro możesz je wymienić nawet na kaimy tureckie, jeżeli ci to będzie do interesu potrzebne; tymczasem nie zawracaj mi już głowy temi geszeftami i idź do Stefci, nie można przecież zaniedbywać panny prawie w wilię ślubu.
Oskar powoli ułożył pieniądze w dużą paczkę, zawinął je w papier, obwiązał sznureczkiem i wsunął do bocznéj kieszeni surduta.
Pan Jan patrzył na to i myślał w duchu:
— Jaki to porządny, systematyczny chłopak, jak znać po nim, że to człowiek pracy, że szanuje wartość grosza, jak to naprzykład on z temi pieniędzmi to się tak jak z jajkiem obchodzi.
Dodać tu należy, że już od miesiąca Oskar przeniósł się do tego samego domu w którym mieszkali Grabscy i że zajmował dwa eleganckie pokoje, których drzwi znajdowały się naprost drzwi ich przedpokoju.
Tym sposobem p. Jan miał zawsze pod ręką swego wspólnika i doradcę, a panna Stefania od przedmiotu swych uczuć przegrodzoną była tylko jedną ścianą...
Wieczór owego dnia przeszedł zwykłym trybem. Pani, któréj od niejakiego czasu zdrowie niedopisywać zaczęło, krzątała się około herbaty, panna grała na fortepianie coś bardzo ognistego, a Oskar paląc papierosa, przeglądał francuzką illustracyę, w któréj znajdowały się widoki z wystawy powszechnéj w Filadelfii.
Pan Jan marzył.... marzył on prawdopodobnie o tém, jaka świetna kolacya być powinna na weselu jego jedynaczki, oraz zastanawiał się nad kwestyą, komu powierzyć wykonanie tego arcydzieła sztuki kucharskiéj.
Na drugi dzień rano, prawie zaraz po wschodzie słońca, zrobił się w całéj kamienicy straszny rejwach.
Na trotuarach nawet gromadziły się kumoszki opowiadające sobie, że łapią jakiegoś okropnego zbójcę, który naprzód zabił sam siebie, a potém zarznął żonę, sześcioro dzieci, dwie sługi i stróża.
Inna wersya głosiła, że policya upędza się za łotrem, który w przeciągu dwudziestu czterech godzin poślubił dwanaście ucziwych wdów, w dwunastu cyrkułach pięknego miasta Warszawy.
Z innéj strony zaprzeczano temu, twierdząc, że zbrodniarz którego szukają, pokrajał gospodarza domu na plasterki jak cytrynę i że każdy plasterek zawinął w osobną kopertę i powrzucał do skrzynek pocztowych.
Dziwiono się wielkości zbrodni, ale nie żałowano ofiary, gdyż vox populi, bardzo w takich razach prawdomówny twierdził, że nie było zdziercy nad tego kamienicznika, który co miesiąc podwyższał komorne, więc mu téż na zły koniec przyszło.
— A żeby tak naszemu, — szeptała pani Piotrowa praczka.
— Widzi Bóg wszechmogący moje syrce twierdziła ujmując się pod boki sklepikarka, — ale żeby tak naszego na ten przykład kto chciał żywcem na rożnie upiec, to jak biedna jestem, dałabym na krydę dwa funty słoniny, żeby go naszpikować.
— O zdzirce! zdzirce! pogany — mówiła Piotrowa — Boga się nie boją zbereźniki; ale to jakiś bogaty zbój — zkąd on wziął tyle marków?
— Ba, niby on z markami.
— A jakże pani chce, przez marków by go nie rozsyłał na pocztę, boby nie odyszedł...
W sieni domu, w którym mieszkali Grabscy, kręciło się dwóch stójkowych, przed domem stali jacyś panowie z podniesionemi kołnierzami od paltotów.