Strona:Klemens Junosza - Spekulacye pana Jana.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

Szląsku z okropną babą, wdową Rohtkrebs; baba miała parę tysięcy talarów, więc pewnéj nocy zabrał jéj te pieniądze i drapnął, baba za nim, szukała go po całych Niemczech, nareszcie przyjechała do Warszawy. Ja panu dobrodziejowi mówię, gdzie czort nie może tam babę poszle; otóż trzeba zdarzenia, że wyobraź pan sobie, wstąpiwszy do kościoła, słyszy zapowiedź swego małżonka z jakąś panną Grabską. Tu ona krentu wentu, do policyi, my sprawdzili, ten sam on i przyszli jego wziąść za okradzenie żony i za usiłowanie dwużeństwa, tylko nie był głupi czekać póki my jego złapiemy i machnął przez okno.
— A to okropna historya!
— Tylko wie pan dobrodziéj, bo już wszystko objaśnię, ten Grabski, ja jego nie znam, będę go musiał pociągnąć do śledztwa. Ten Grabski, to jakiś stary osioł, tak ni z tego ni z owego wydawać córkę za pierwszego lepszego obieżyświata, to czort wie do czego podobne.
— Panie komisarzu, na miłość Bozką, czy to wszystko prawda? ja jestem Jan Grabski, ja jemu wczoraj własnemi rękami dałem dwanaście tysięcy rubli.
— Ach panie dobrodzieju, to pan sam jest Grabski? przepraszam po tysiąc razy, że ja się tu niebardzo politycznie wyraził, ale to widzi pan nasze zatrudnienie takie, że musimy rzeczy po imieniu nazywać. Przykro mi to bardzo, ale to tak już bywa na świecie, Drugi raz trafi się człowiek zdaje się niczego gładki, a to panie w gruncie rzeczy ot, jaka podła dusza. No, dziękuj pan dobrodziéj Bogu, że to stało się wcześniéj, a to jakby się był ożenił, tak choć ty rób co chcesz z córką, czort wie co, byłaby ni panna, ni mężatka, ni wdowa. No, widzi pan jaka sztuka.
Z temi słowy pan komisarz opuścił pokój, a pożegnawszy pana Jana, westchnął i rzekł do siebie:
— Ot, drugi raz jakie historye nie bywają na świecie!





VII.
Pan Jan robi się mizantropem, panna Stefania zapomina o deklamacyach i zaczyna na prawdę pracować.

Pani Grabska umarła. Pan Jan wysechł, zmizerniał, rzeczy co lepsze posprzedawano. Jeden pokoiczek na Solcu, stanowił całe mieszkanie ojca i córki.
W pokoiku tym było jasno, czysto i schludnie, a codzień rano o 8-méj, wychodziła z niego młoda osoba w ciężkiéj żałobie i osłoniwszy twarz czarnym welonem, biegła do warsztatu, gdzie pracowała na prawdę.
Kilka złotych które zarobiło, tu było jedyne utrzymanie jéj i jéj ojca, przyzwyczajonego do zbytków i wygód.
Ale cios który uderzył Grabskiego,