Strona:Klemens Junosza - Spracowany.djvu/1

Ta strona została przepisana.


DZIAŁ LITERACKI.

KLEMENS JUNOSZA.
SPRACOWANY.

Godzina dziesiątą rano, wspaniały dzień sierpniowy.
Przez okna otwarte, do salonu, do jadalni, do pokoju panieńskiego, do wielkiej stancyi dziecinnej, do kuchni, do sieni wlewają się złote fale światła. Z ogrodu, otaczającego dom, dolatuje świergot ptasząt, a ciepły wietrzyk przynosi zapach rezedy, lewkonii, gwoździków, róż.
Z oddalenia, bo dom na samym końcu miasta się znajduje, słychać turkot wozów, toczących się po bruku, z fabryki huk młotów, z wieży kościelnej odgłos dzwonów.
Dzień w całej pełni, wszędzie ruch i życie... Pszczoły, brzęcząc, unoszą się nad kwiatami, drobne muszki ważą się w powietrzu, jaskółki chyżym lotem fruwają niestrudzone, wróble z wrzaskiem biją się o zdobycz, o zadziobanego robaka...
Przez sztachety żelazne, oddzielające ogród od ulicy, widać ludzi zajętych, śpieszących w jedną i drugą stronę, do biur, do fabryk, do sklepów. Każdemu pilno, każdy się śpieszy, jak gdyby go kto gonił... Naturalnie, jest bicz, który popędza — potrzeba, konieczność, walka o kawałek chleba, o byt... Ona to sprawia ów pośpiech gorączkowy, ową nieustanną gonitwę.
W domu, do którego powódź światła i zapachu kwiatów wpada, również jest ruch, jak wszędzie, ale przyciszony, nieśmiały.
Nikt nie śmie stąpić śmielej, odezwać się głośniej; nawet dzieci, pochylone nad kajetami przy stole, zachowują się zupełnie cicho, zerkając tylko kiedy niekiedy na ogród, na drzewa, na których gałęziach kusząco uśmiechają się złociste jabłuszka. Matka, jakby nie wierząc w trwałość tego spokoju, szepcze po kolei:
— Cicho, Janeczku, cicho, Kaziu... już niedługo... Jeżeli będziecie grzeczni i spokojni, zrobię wam dziś miłą niespodziankę.
Na ustach chłopaków drży zapytanie: jaka to niespodzianka? ale matka wstrzymuje ciekawość dziecięcą:
— Dowiecie się później, teraz piszcie...
Chłopcy piszą.
Dwie panienki starsze, Jadzia i Marynia, szyją w drugim pokoju. Tym nie trzeba zalecać cichości... Zresztą, umieją one w razie potrzeby rozmawiać, śmiać się nawet, nie robiąc najmniejszego szmeru. Szept cichutki uzupełniają mimiką, uśmiechami, spojrzeniem, i gawędzą w najlepsze. Najgorzej w kuchni. Wielka ta izba o ogromnym kominie, na którym wołu upiecby można, ma trzy stałe mieszkanki: Wojciechową, Agatę i Marcysię.
Pierwsza to godna wdowa w średnim wieku, dwie pozostałe — dorodne dziewice, a wszystkie trzy mają zawsze coś do opowiadania.
Czego jednak nie zrobi dobra i kochająca żona? Oto Wojciechową wysłała z ogromnym koszem na targ, dla Marcysi znalazła zatrudnienie w ogrodzie, pozostała więc w kuchni sama tylko Agata, z sercem wezbranem żalem i boleścią, że przemówić nie ma do kogo, gdyż nawet pies poszedł wygrzewać się na słońcu, a kot woli czaić się na wróble w ogrodzie, aniżeli słuchać zajmujących opowiadań Agaty.
Pani zna dobrze swoją służebnicę, wie, że piękkność ta ma skłonność do monologowania, bez względu, czy ją kto słucha, czy nie — pani zna dobrze swoją służebnicę, więc stara się zatrudnić jej usta. To każe jej dmuchać w samowar, to częstuje ją ogromnym kawałem chleba z serem... by-