Strona:Klemens Junosza - Spracowany.djvu/3

Ta strona została przepisana.

mu, że komin jest ostatniej próby łajdak, ponieważ nieszczególnie ciągnie, że balia szelma, bo nie wiadomo z jakiego powodu cieknie, wreszcie, ze rzeźnik nie zasługuje na to, żeby go święta ziemia nosiła, gdyż nie szanuje statecznych kobiet i odpowiada grubijaństwem na zarzuty co do gatunku mięsa.
Kot słucha, mruczy, ociera pysk kosmatą łapą, Wojciechowa głos trochę zniża i informuje cierpliwego słuchacza, że i sama pani także jest jak czasem: inszego dnia coś przystępuje jej do głowy, i w takim razie nie można wytrzymać. Szczęściem, że niedługo czekać do Świętego Michała, a zatem i do chwili wyzwolenia, tembardziej, że teraz ladajakich pań jest mnóstwo, a porządnych kucharek, umiejących dobrze i podług wszelkich, grymasów gotować, jak na lekarstwo.
Za wysłuchanie tych opowieści kot dostaje kawałek mięsa, chwyta go łapczywie i ucieka pod łóżko, ale Wojciechowa nie zważa na to i mówi dalej do garnków, patelni i rondli. W jadalni Agata i Marcysia froterują podłogę. Obie pod wpływem wspomnień z ostatniej zabawy tanecznej, na której znajdowały się razem, są niezmiernie wesołe i ożywione i przez pewne skojarzenie pojęć zamiast froterować sposobem zwyczajnym, tańczą na szczotkach, prowadząc przy tem lekki spór w kwestyi, czy niejaki Michał, bardzo przystojny kawaler i zarazem służący w fabryce odlewów żelaznych, miał wówczas na sobie kamizelkę żółtą, czy bronzową?
Pani domu znajduje się w ogrodzie.
Usiadła w altance i w grubej książce notatkowej zapisuje wydatki dzienne. Jest to kobieta szczupła, wątła, na pozór chorowita, ale w rzeczywistości dość silna, aby dźwigać na swych barkach ciężar prowadzenia domu, oraz wychowania dzieci, na co spracowany Ignacy nie miał nigdy dość czasu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Godzina czwarta po południu. W bramie jęknął dzwonek, a hasło: „Pan idzie!“ przebiegło cały dom. Pierwsi rzucili je chłopcy, bawiący się w ogrodzie, powtórzyła za nimi pani, panienki, Marcysia, Agata, aż dobiegło ono nareszcie do Wojciechowej, która zawołała: „O la Boga!“ i dołożyła drzewa pod blachę.
W jednej chwili dom przybrał jakąś cechę uroczystą. Cała rodzina zgromadziła się w jadalni przy stole nakrytym, zastawionym elegancko, z szykiem, zamożnemu domowi właściwym. Pan Ignacy wszedł z miną zbiedzoną, trzymając się oburącz za głowę.
— I cóż dom? — zapytała żona.
— Sądzisz, że to tak łatwo?... Zaledwie mieliśmy czas zapoznać się, i to tak sobie tylko, z grubsza. Była starka, trocha koniaku, jeszcze jakieś głupstwo... Adwokat rozbijał się, potem nadszedł regent, i czując, że coś zyska, jeżeli kupno dojdzie do skutku, kazał dać węgierskie, to... wiesz... Nr 17 z pięćdziesiątego czwartego roku... Wymawiałem się brakiem czasu, bo jak wiesz, nie mam go na zbyciu, ale co Chcesz? Taki bibuła, gdy się przyczepi, to niema na niego sposobu.. Musiałem ustąpić. Wino niezłe, rzeczywiście, doktor twierdził, że bardzo wzmacniające, i kazał dać drugą butelkę... Mnie nie wypadało się wyróżniać... więc poszła trzecia. Skończyło się przed samą czwartą. Wziąłem dorożkę i przyjechałem do domu, nie chcąc, abyś na mnie czekała. Z tym domem bo widzisz, kochana Andziu, szczególniejsza historya. W rynku on jest, na dole same sklepy. Lokatorowie nie bardzo eleganccy, ale pewni: szynk, sklep z towarem mydlarskim, dystrybucya, rękawicznik i szewc, który mieszka od lat pięćdziesięciu. Na pierwszem i drugiem piętrze lokatorowie dawni i podobno uczciwi... Oczywiście nie idzie o ich zalety domowe, lub obywatelskie, lecz o cnotę wypłacalności. Te posiadają, jak słyszę. W oficynie przeważnie biedacy, rzemieślnicy, ludzie niższej kondycyi. Bardzo mnie regent na to kupno namawiał, ale... ostatecznie nie wiem... Zabili mi klina w głowę, w tę biedną głowę, w której i bez tego zawsze pełno myśli...
— Smakuje ci chłodnik, Ignasiu? — zapytuje pani.
— Jest przepyszny i przynosi ci zaszczyt. Tak, tak... cała moja pociecha w tem, że gdy strudzony przyjdę do domu, to znajdę w nim uczciwe pożywienie i jakąś chwilę spoczynku, o ile nie zajdzie nieprzewidziana przeszkoda. Jakże, duszko, z tym domem?... Powiedz otwarcie, co myślisz.
— Albo ja wiem? Jako mężczyzna i człowiek doświadczony, znasz się na takich rzeczach lepiej, niż ja.
— Zapewne, ale jak sądzisz?
— Dobrze byłoby powiększyć dochody, tylko czy podołasz?...
— Otóż to, otóż to... Rozumne wypowiedziałaś zdanie, moja Andziu... W samej rzeczy mieć dom to nie żarty. Komorne odbieraj, podatki płać, porządków pilnuj, a pretensye lokatorów, odnowienia, reparacye!! Gdzie na to czas? Gdzie czas przy moich licznych i różnorodnych zajęciach? I bez tego, kochanie, czuję taki rozstrój nerwów, taki upadek sił, że... no, że nie umiem ci tego opowiedzieć!... Naprzykład teraz, godzina czwarta dopiero, trochę po czwartej: cóż to jest, zaledwie pół dnia, a szczerze ci mówię, już mi sił brak, ledwie się ruszam.
— To też odpocznij sobie trochę po obiedzie. Dzieci wyjdą, ja wyjdę, będziesz miał cicho i spokojnie...
— Ty zawsze dobrze mi radzisz, Andziu, posłucham i położę się...
— Kieliszek wina nie zaszkodziłby ci teraz.
— Aha, po chłodniku. Tak, racya. Nie trzeba zanadto oziębiać żołądka. Może i ty, Andziu?