Strona:Klemens Junosza - Stara kamienica.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.
—   34   —

miłostka, romansik, jakieś głupstwo... wybryk młodości... niekonsekwencya...
— A choćby — cóż w tem zdrożnego?
— Och nic... ja wprawdzie nie miałem zwyczaju kochać się w chwili, w której mój stryj się golił... No, ale dziś inne czasy, inne obyczaje.
— Kochany stryju, przychodząc mi z pomocą, zrobisz dobrodziejstwo osobie znanej ci i sympatycznej...
— Oho, rzekł radca, skrobiąc brzytwą po szerokiem obliczu.
— Tu idzie o pannę Kazimierę!
— O!.. o! piękna panna doprawdy — ale skaleczyłem się w brodę, krew idzie...
— Ona teraz znajduje się u pani Dulskiej, do której niepodobna się dostać.
— Żeby cię z twoim romansem! jeszcze krew idzie!
— Ma to być kobieta nader przykra; dokucza jej tak, że biedna dziewczyna schnie z tęsknoty i zmartwienia.
— Tak mówisz... jak to trudno jednak zatamować...
— Mój stryju, twego wpływu, twojej protekcyi mi potrzeba, żebym ją mógł ztamtąd wydobyć.
— A potem? cóż potem?
— Potem, ja jestem z nią po słowie, ożenię się...
— Z panią Dulską... dobra myśl i poważna... Widzę, że zaczynasz nabierać rozumu!
— Ależ nie, z Kazią!
— I to także nie jest zły interes, chociaż gorszy, ale cóż ja ci w tem pomogę?
— Wszystko dla mnie stryj zrobi — swoją powagą, wpływem, stanowiskiem...
— Trudno będzie, panią Dulską znam...
— Więc tem lepiej.
— Niebardzo — baba twarda jak brylant, nie ukruszysz jej niczem...
— Czyż jest kobieta, coby się woli stryja oparła?
— Prawda... prawda... ha! ha! zkąd ty mnie tak znasz? pamiętam w roku 1848 na wiosnę... ale nie powiem, wrodzona skromność nie pozwala mi szukać czczej sławy. Jacenty, tużurek Nr. 4, szapoklak i rękawiczki według numeru bieżącego.
— Stryj wychodzi?
— Cóż mam robić? Powiadasz że twoje szczęście od tego zależy... straszysz mnie... denerwujesz... więc chociaż nie miałem tego w programie dnia, idę... kruszyć dyament!

ROZDZIAŁ V.
Próba twardości dyamentu, tudzież figle Amora i Psychy liczących razem blizko sto wiosen życia.

Po owem zemdleniu, pani Dulska była w stanie ciągłej ekscytacyi, nerwy jej raz rozstrojone, drażniły się ciągle.
Gniew objawiał się w formach coraz nowych i jak deszcz kroplisty spadał na głowę Kazi.
Biedna dziewczyna za ostatnią zbrodnię swoją skazaną została przez ciotkę na karę zrobienia dwunastu szlafmyc wełnianych, dla dziadów bawiących dożywotnio w szpitalu św. Kunegundy. Po ukończeniu tej pracy, miała bezzwłocznie zająć się szyciem czepców dla podeszłych dam, znajdujących się w oddziale żeńskim pomienionego szpitala.
Ta praca oprócz zabicia czasu i przeszkodzenia napływowi złych myśli, miała jeszcze duże znaczenie moralne, a mianowicie: stawiając młodej osobie przed oczy szlafmycę, zmuszała niejako do medytacyi na temat: czem jest mężczyzna? czem siła jego ducha i inteligencyi? czem wąsy, i oczy płonące ogniem młodości? — Wszystko to zginie kiedyś w... szlafmycy!
Z drugiej strony wielki czepiec płócienny, ostatni strój niewieści na tym padole płaczu, wymownie przypominał, że piękność kobiety nietrwała jest i przemijająca, jak wszystko na świecie. Kazia tedy miała nad czem rozmyślać.
Sama pani Dulska robiła jak zwykle pończochę, trochę drzemiąc, a trochę oburzajac się na ludzi i na ich niezbożność.
Tymczasem młot kołatał w furtkę żelazną, a czcigodny pan Piotr Panewka egzaminował przybywającego pana Rafała.
Wreszcie po schodach dały się słyszeć ciężkie kroki i wierny stróż stanął we drzwiach.
— Cóż tam nowego mój Pietrze?
— Jest, proszę wielmożnej pani, gość.
— Jezus Marya! Mężczyzna, a cóż to za jeden?
— Powiada, że jest honorowy i przysyła taki maluśki praśport.
To mówiąc podał pani bilet wizytowy.
— Pan Rafał!.. przyjaciel nieboszczyka Ignasia, kolega jego — człowiek jeszcze nie stary. Ach mocny Boże! właśnie wczoraj śniło mi się...
— Proszę wielmożnej pani, czy tego honorowego pana odprawić, czy przyprowadzić na górę?
— Ach Boże — czyż ja wiem? odpraw... albo nie — proś niech tu przyjdzie!.. Małgosiu! dyable wenecki, daj mi czepek z wstążkami i jedwabną mantylę. Ach! Boże, Boże! po coś stworzył wdowy? Póki to Ignasisko żyło, zawsze człowiek był trochę bezpieczniejszy. Idź Pietrze, proś tego pana, powiedz że czekam...
Piotr wyszedł.
— Kazieczko, moja duszko, idź do swego pokoju, Pan Bóg raczy wiedzieć, co ten człowiek myśli?.. śniło mi się onegdaj żem widziała kometę — idź, idź duszko do siebie...
W progu ukazał się pan Rafał wygolony, wyświeżony, pachnący jak skład perfum. Na nosie miał binokle, a w ręku bukiecik.
Od samych drzwi szedł zgięty we dwoje, a na