Niewiadomo czy jego sprawie, czy też sekretom toaletowym może, przypisać należy także niespodziewane odmłodzenie się pani Dulskiej.
Szpakowate włosy znikły, zastąpił je kok modny i kruczej czarności loczki nad czołem.
Oczy jaśniały blaskiem, na twarzy malowało się ożywienie.
Figura, niefiligranowa wprawdzie, dobrze się jednak odznaczała w sukni obcisłej, według ostatniej mody skrojonej i uszytej.
Podobne zmiany mniej więcej zaszły i w panu Rafale.
„Wesoły Zefirek“, jak go narzeczona pieszczotliwie nazywała, niepokazywał się na ulicy inaczej jak w lakierowanych bucikach, w świeżutkim paltocie, z jakąś paczką wiszącą u guzika na kolorowej wstążeczce.
Wizytował damę swych myśli niemal co drugi dzień, uczęszczał rzadziej na balet i prawie nie grywał w wista.
Nie miał czasu...
Bolesław był w tak zwanem siódmem niebie.
— Drogi Józiu, mówił do swego ponurego towarzysza, gdy ten znowu odwiedził jego kawalerską stancyjkę — gdyby mnie nieodstraszał twój uśmiech sarkastyczny, rzuciłbym ci się na szyję i ucałował serdecznie, jestem bowiem w tej chwili tak szczęśliwy....
— Zapewne jak Zabłocki gdy wyprawiał transport mydła na morze....
— Ech, co tam! powiedz raczej jak Zabłocki kiedy się żenił...
— Więc to ma znaczyć że i ty się żenisz?
— Tak, możesz mi powinszować.... i szykuj biały krawat.
— Nie zwykłem asystować przy pogrzebach....
— Jakto? co ty mówisz?
— Pokładałem w tobie pewne nadzieje, teraz widzę, że one przepadły.
— Sądzę, że wzmocniły się raczej.
— Powiedzżeż mi, czemu mam przypisać to nagłe rozbudzenie się twego serca? czy jest ono owocem pewnych kombinacyj materyalnej natury, czy też powstało skutkiem zboczeń umysłowych?
— Twoja indagacya nie ma sensu!
— Owszem, pytam się, dla jakiej właściwie przyczyny podejmujesz tak trudne obowiązki, czy powód, który cię do tego kroku skłania jest idealnej, czy też bardziej realnej natury.
— Cóż za pytanie?
— Przypuszczam że z miłości, to jeszcze pół biedy, z dwojga złego wolę półgłówka z sercem, aniżeli zimnego spekulanta robiącego interesa na kobiecem uczuciu. Pierwszy przynajmniej jest mniej fałszywy.
— Porzuć-żeż te myśli i wyjdź z aforyzmów, ja na seryo cię proszę, abyś moją pannę poprowadził do ołtarza....
— Więc ja ci na seryo odpowiadam, że zgoda; ale powiedz mi zarazem, w co się obrócą twoje złote projekta, wysokie zadania, które sobie za cel obrałeś?
— W czyn, w czyn, w najpiękniejszą rzeczywistość!
— Ciekawym, któż ci w tem dopomagać będzie? żona, kłopoty, obowiązki, nieszczęścia? Machniesz ręką na wszystko niedługo, wprzęgniesz się do zwykłej pracy codziennej, jednostajnej, a podjęte przez cię idee i cele wysokie zdasz na ręce takich rwących się młodzików, jakim sam dziś jesteś....
— Dla czego?
— Dla czego? dla tego mój przyjacielu, że się tak dzieje na świecie, na naszym małym zaścianku.... Czy sam nie widzisz? — patrz na tych panów co dziś spokojnie żyjąc, spędzają wieczory w teatrze, lub też w gronie znajomych, grają w wista — czy sądzisz, że oni nie byli także młodzikami? że w duszach ich nie wrzał ten sam ogień co dzisiaj pierś twoją ożywia? Dobijali się oni stanowiska. Pełni młodzieńczego ognia chcieli całe swe życie dla idei poświęcić. W tem los się im uśmiechnął, pożenili się bogato, porobili majątki i dziś nie widzą już tego, co widzieli dawniej. Mało ich obchodzi społeczność, a cała ich działalność na zewnątrz objawia się w tem, że czasem tańczą na benefis dziadów, lub też pogapią się na jakie filantropijne widowisko. Dobrze jedzą, jeszcze lepiej piją, lubią ploteczki i zbierają pieniądze...
— Przecież są na świecie ludzie osiwiali w pracy, zgarbieni przedwcześnie, z czołem zoranem bruzdami....
— To znowuż inna kategorya, to niewolnicy obowiązków nad siły Oni są jak ci co tłuką kamienie przy drodze, wiatr studzi im czoła nagie, a rzuca w oczy kurz z pod kół przejeżdżających; oni dźwigają młot ciężki, aby nim krzesać, już nie ogień zachwytów i złudzeń, lecz chleb dla swych rodzin zgłodniałych i naukę dla dzieci. To muły dźwigające wieczne jarzmo! to biedacy!
— No, raz przynajmniej odezwało się w tobie uczucie, zadrgała jakaś struna serdeczna, wszakżeż ty kochasz tych ludzi?
— A kiedy już nam się tak na to kochanie zebrało, to przyznam ci się, że kocham bo większość ich to grunt dobry, serca ogrom, zapału mnóstwo.... ale cóż z tego?
— Podaj mi rękę.... dziękuję ci....
— Nie dziękuj, ale biegnij raczej do swego ideału, bo ta chwilka szczęścia, którego teraz kosztujesz, ma ci wystarczyć jako nektar ożywczy na całą drogę życia...
Stara kamienica od czasu kiedy pod nią fun-
Strona:Klemens Junosza - Stara kamienica.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —