Strona:Klemens Junosza - Starościne uszy.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Prawił powieści o dawnych czasach...
Chociaż słowików śpiew brzmiał po lasach,
Choć rzeźkie z łąki wracały źrebce...
Choć aż ciągnęło by biegnąć w pole...
Myśmy siedzieli z dumą na czole...
Bo dziad, jak matka co przy kolebce
Małym dzieciętom bajki powiada,
Tak nam dorosłym chłopcom gawędził...
A tak mu powieść zawsze się składa,
Że człowiek nie wie jak wieczór spędził,
I ani wiedział, że noc zapadła...
I mgły na łąki cicho pokładła...
...................
„Był w naszych stronach, temu pół wieku
(Powiadał dziadek pewnego razu)
Szlachcic, a była w owym człowieku
Dusza na dłoni, słowo jak z głazu,..
Wejrzenie jasne, kark jak stal twardy,
Co się przed nikim nigdy nie zginał...
Bo kiedy spojrzał okiem pogardy,
Wzrok miewał ostry jako puginał...
A kiedy dłoń twą ujął serdecznie,
To już ci druhem pozostał wiecznie.
Dziś takich ludzi nie ma podobno,
Bo to był panie kolos nie człowiek,
Jak wół pracował na dziatwę drobną...
A w owej pracy nie zmrużył powiek.
Siał, orał, kosił, w polu rżnął snopy,
Nie jednę w życiu ciężkę zniósł burzę,
Miał kilku synów, jak dęby chłopy,
A córki panie! córki jak róże...
Wieczny mu pokój! zwali go Marek,
A miał przydomek Rogata dusza,
Zwykle był cichy jako zegarek,
Pobożny bardzo i wina nie pił;
Lecz niech kto Marka ostro zaczepił,
To buchnął bardziej od Wezuwjusza...
A tak się zaraz gniewem zapalił...
I tak zapłonął jak beczka smolna,
Że byłby wówczas mury obalił...

Epoka wtedy była swawolna...
Pan hulał sobie o nic nie dbając,
A biedny szlachcic, gdy dbał o uszy,
Tedy przycupnął w miedzy jak zając,
A siadłszy cicho, ani się ruszy,
Chociaż mu psiska... stoją nad głową.
Zasiał pan Marek rolę jałową,
I już mu żyto poczęło wschodzić,
Kiedy starosta wjechał na pole,
W gości dobranych myśliwych kole.
Starosta umiał szkodę nagrodzić,
Jeżeli krzywdę uczynił komu..
Ale pan Marek był panem w domu...
Więc gdy zobaczył ową drużynę...
Rzucił się w pole jakoby wściekły,
Krwawe rumieńce twarz mu napiekły,
Rogatą czapką nakrył łysinę,
I wnet stanąwszy na swojem polu,
Krzyknie: „a precz ztąd zaraz kąkolu!“
Starosta skraśniał — a cóż u biesa,
Lichego waści wezmę zająca...
A za to będzie jedwabna kiesa,
Dukacikami mile dzwoniąca...
Rogatej duszy było dość tego,
— Hola starosto! za te zniewagi,
Twe ciężkie złoto lekkiej jest wagi.
Ja ci kęs ucha utnę białego!
Jeśli tak umiesz piersi nadstawić,
Jako zajeżdżać na grunta cudze,
To ja cię jutro do dnia obudzę,
I przyjdziem tutaj szablą się bawić. —
Starosta struchlał, ale wyzwany,
Nie mógł odmówić walki na rękę...
Nazajutrz rano, gdy nad kurhany,
Zapalił Pan Bóg jasną jutrzenkę,