Strona:Klemens Junosza - Stary leśnik.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

A mój las drogi w tę pamiętną chwilę,
W takim prześlicznym stroju mi wystąpił,
Żem myślał sobie: o i on podziela
Szczęście i radość swego przyjaciela.

XLI

Sosny przywdziały na zielone głowy,
Z kryształów śniegu bieluchne zasłony,
Słońce im dało połysk brylantowy,
A tym połyskiem las był ozłocony,
I każdy listek ostrym mrozem ścięty,
Przywdział na siebie same dyamenty.

XLII.

Gdyśmy jechali, drzewa z po nad drogi
Chyląc swe czoła niosły pozdrowienie,
Brylantów kwiaty sypały pod nogi,
A szmer ich listków niósł dobre życzenia,
Zaś cichy wietrzyk, który je w ruch wprawił,
Dotknął jej czoła... jakby błogosławił...

XLIII.

Była to radość w mem życiu ostatnia,
Jedyny uśmiech losu w mojej doli!
Dziś wszystko przeszło — a nawet dłoń bratnia,
Nie zgoi rany smutku, która boli,
Która jak robak drzewo, duszę toczy,
Kirem żałoby zasłaniając oczy.

XLIV.

Rok nie upłynął — po tej samej drodze,
Wracam do chaty i złorzeczę niebu,
Jam był niewinny choć bluźniłem srodze,
O! bo ja szedłem z mej córki pogrzebu!
Pragnąłem płakać... ale nadaremno,
Wtenczas las cały zapłakał nademną.

XLV.

Łzy tak jak perły przymarzły na sośnie,
Wicher drzewami tak okropnie miotał,
Tak strasznie jęczał i tak wył żałośnie,
Jakby się z lasem olbrzymim szamotał.
Słyszałem wilków wycie, jęk puhaczy,
I wtórowałem im głosem rozpaczy.