— Waryatem trzeba być — mruczał, — żeby sobie tem głowę zaprzątać! Cóż mi? Co innego suma, co innego pani. Sumę kupię, jeżeli będą warunki dogodne, a pani niech tam! Złapawszy grosz do ręki, urządzi sobie zapewne mieszkanie z pięciu pokoi, ślizgać się będzie po froterowanej posadzce i pić herbatę z jeszcze ładniejszych szklanek aniżeli teraz. Jeżeli mnie kiedy zaprosi, to i owszem; jeżeli nie, to także dobrze; chociaż z jakiej racyi miałaby zapraszać? Po co? Do sumy żydzi się palą, pewna więc być musi, ale zjedzą dyabła, jeżeli ja ich dopuszczę. Trzeba zebrać informacye i kuć zaraz żelazo, dopóki gorące.
Codziennie wieczorem, powracając do domu, Korkiewicz patrzył w okna mieszkania panny Emilii, parę razy udało mu się zobaczyć i ją, jak krzątała się po pokoju Niekiedy zatrzymywał się dłużej; w mroku nocnym, na pustej, nieoświetlonej uliczce przedmieścia, mógł stać tak długo, jak chciał, nie zwracając na siebie uwagi. W tem zatrzymywaniu się i patrzeniu znajdował pewną przyjemność.
Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/115
Ta strona została skorygowana.