Zakochany, na każde skinienie posłuszny, na każdym kroku starał się okazywać jej swoje uwielbienie i zachwyt.
Sławcia przyznawała w duszy, że ma idealnego męża i że nie spodziewała się po nim aż tak wielkiej pociechy.
Starała się też wynagradzać go za to z królewską hojnością. Spojrzenia, uśmiechy, uściśnienia ręki, pocałunki przelotne, sypały się na uszczęśliwionego chłopca jak grad, a piękna żona coraz bardziej wydawała mu się zachwycającą.
I przedtem zakochany był szczerze — obecnie nie wyobrażał sobie, aby mógł istnieć bez Sławci.
Dom w Szczygłówku, dość obszerny, świeżo odnowiony i umeblowany, robił bardzo dobre wrażenie; uprzejmość zaś gospodarza i gospodyni czyniła go nader przyjemnym i sympatycznym.
Pani Sławcia posiadała w wysokim stopniu umiejętność przyjmowania gości; jej wesołe usposobienie, łatwość w obejściu, uprzejmość i niezrównany, pogodny humor czyniły ją nader miłą gosposią.
Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/190
Ta strona została skorygowana.