szczęśliwie trafiłem na obcych ludzi i od nich nauczyłem się, że najpewniejsza ta suma, którą człowiek własnemi zapracuje rękami. Kocibród od świętej pamięci sprzedany na subhastacyi... dziś jest może w piątych rękach... suma spadła, a w naszej rodzinie pozostały papiery po procesie i nieuzasadnione nadzieje. Oto dlaczego tak serdecznie rozśmiałem się z marzeń Emilci.
Przy stole zrobiła się bardzo przykra cisza, po ustach Zosi przemknął złośliwy uśmieszek. Na szczęście Konrad, nieoceniony chłopak, napełnił kieliszek i zawołał:
— Cześć pracy rąk, cześć energii i wytrwałości! Wnoszę zdrowie wuja Andrzeja, trzeźwego szlachcica-technologa. Wiwat!
Głośny okrzyk był odpowiedzią na te słowa i wnet Konrad, chwyciwszy rękę Sławci, krzyknął:
— Wszystkie pary! Mazur!...
Kiedy rozjechali się goście, był już dzień; Konrad, wyprawiwszy ostatnią bryczkę, wyszedł do ogrodu i usiadł na ławce. Wnet zbliżyła się do niego Sławcia, zmieszana, blada, z oczyma pełnemi łez.
— Co ci jest? — zawołał przerażony.
Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/198
Ta strona została skorygowana.